Podsystemy działania

praca magisterska z socjologii religii

Aby rozwiązać powyższy problem Talcott Parsons stara się przypisać określonym rolom oraz pozycjom jakie zajmują działające jednostki funkcje, które wypełniają one wobec całego systemu społecznego. W poprzednim paragrafie zwróciliśmy już uwagę na fakt, iż system społeczny wykazuje przynajmniej niektóre właściwości działających jednostek. Wraz z dążeniem do określonego celu oraz procesem instytucjonalizacji pojawia się tu pochodny im problem komunikacji pomiędzy jednostkami. W sytuacji, gdy zachowania jednostek ulegają temu procesowi problem komunikacji “międzyosobniczej” przeradza się w problem komunikacji jednego systemu społecznego z drugim, gdyż podobnie jak jednostki tak i system społeczny nie istnieje w społecznej próżni.

Biorąc powyższe pod uwagę Talcott Parsons zestawia, a raczej krzyżuje ze sobą dwie pary cech funkcji, jakie musi spełniać każdy system społeczny. Cechami tymi są “zewnętrzność” i “wewnętrzność” oraz “instrumentalność” i “celowość”. “[…] wszystkie systemy społeczne są zorganizowane w tym sensie, iż różnicują się strukturalnie wokół dwóch głównych osi podziału. Gdy osie te przetniemy na połowę, określą one 4 główne problemy funkcjonalne, ze względu na które są zróżnicowane. […] Pierwszą z dwóch osi zróżnicowania można najogólniej scharakteryzować przez to, iż przebiega pomiędzy odniesieniami wewnętrznymi i zewnętrznymi. […] Druga oś podobna jest do tego, co Durkheim nazwał podziałem pracy, poprzez który to podział części są zróżnicowane i jednocześnie zintegrowane dzięki “solidarności organicznej”. Jest ona analogiczna z rozróżnieniem środków i celów w działaniu jako takim.

W znaczeniu właściwym systemom społecznym można to określić najlepiej jako oś instrumentalno-ostateczną (instrumental-consummatory). […] Dwie osie, o których mowa, nie mogą być rozpatrywane jako continuum, lecz jako zróżnicowane kategorie punktów odniesienia, niezależnie od tego, jak mogą rzutować na siebie. Z osi tych można wyprowadzić cztery główne problemy funkcjonalne lub wymiary struktury oraz procesu systemu: 1. zewnętrzno-ostateczny punkt odniesienia, który nawałem osiąganiem celu, 2. zewnętrzno-instrumentalny punkt odniesienia , który na innym miejscu nazywam adaptacją, 3. wewnętrzno-ostateczny, który nazywam integracją i 4. wewnętrzno instrumentalny, który nazywam zachowaniem układu i regulowaniem napięć.

Tabela 1

 InstrumentalnyOstateczny
ZewnętrznyA Funkcja adaptacyjnaG Funkcja osiągania celu
WewnętrznyL Funkcja utrzymywania układu i kierowania napięciamiI Funkcja interpretacyjna

Sformułowane powyżej funkcje zwane są także w literaturze imperatywami systemu. Tak kategoryczna nazwa wynika z faktu, iż aby system mógł przetrwać musi on zapewnić sobie realizację wszystkich czterech wymienionych funkcji. Inaczej mówią, z systemem społecznym mamy do czynienia wówczas, gdy dana zbiorowość zdoła wypracować i utrzymać cztery generalne grupy funkcji, wypełnienie których gwarantuje jej stabilność oraz możliwość rozwoju. Grupy te nazwijmy zgodnie z intencjami Talcotta Parsonsa podsystemami działania, które są ze sobą powiązane poprzez wzajemną wymianę swoich “produktów” (otuput). Istota parsonowskiej teorii systemu społecznego zasadza się właśnie w omawianym podziale systemu na cztery rodzaje funkcji. Podział ten następnie jest przenoszony na każdy tak wyodrębniony podsystem przy jednoczesnym zachowaniu relacji pomiędzy czterema imperatywami tego podsystemu. Ten stan rzeczy ilustruje poniższy schemat znany pod nazwą A,G,I,L.

Tabela 2.

Adaptacja (A) Osiąganie celów (G)

AGGG
LI
LI
LI

Kultywowanie wzorów ( L)* Integracja – Interpretacja ( I )*

Rola idei religijnych – przykład prawosławia

Siłą rzeczy przyjęcie chrześcijaństwa z rąk cesarza wschodniorzymskiego skutkowało przenikaniem bizantyńskiej sztuki, architektury, a zwłaszcza liturgii do ruskiej a następnie rosyjskiej cerkwi. Wpływ ten zaznaczył się na przykładzie soboru Świętej Zofii w Kijowie. Odnaleźć tam można wszystkie elementy charakteryzujące świątynie bizantyjskie: mozaiki z greckimi inskrypcjami, skomponowane według ścisłego hierarchicznego wzoru czy freski bogate w sceny z życia cesarskiego dworu. W tym okresie rozwinęła się również rodzima literatura ruska bazująca na uproszczonym i dostosowanym do słowiańskiej fonetyki alfabecie greckim, nazwanym od imienia jego twórcy św. Cyryla – cyrylicą, która wyparła znacznie bardziej skomplikowaną głagolicę.

Słowiańskie tłumaczenia greckich ksiąg liturgicznych stały się początkiem obowiązującego do dziś w rosyjskiej cerkwi prawosławnej języka starocerkiewno-słowiańskiego. Język ten zaczął stawać się jednym z ważnych elementów jednoczących plemiona ruskie oraz był czynnikiem rodzenia się na Rusi własnej tożsamości narodowej i państwowej. Ranga cerkwi prawosławnej wzrosła w okresie niewoli mongolskiej w latach 1237 – 1480. Pomimo zależności wobec Złotej Ordy kościół ruski cieszył się dużą samodzielnością i swobodą. Doprowadziło to z biegiem lat do pewnego usamodzielnienia się cerkwi od patriarchatu konstantynopolitańskiego i utrwalenia swych wpływów na całej Rusi. Pozycja ta została ugruntowana w skutek wojen prowadzonych przez Aleksandra Newskiego z katolicką Szwecją oraz kawalerami mieczowymi z Inflant i Krzyżakami w XIII wieku – co więcej, walki te na trwałe odepchnęły cerkiew od kościoła rzymskiego.

XVI-wieczne wojny Iwana Groźnego z Rzecząpospolitą oraz Wielkim Księstwem można było traktować już nie tylko jako wojny dwóch mocarstw o wpływy w Europie Wschodniej, ale także – a może głównie jako wojny dwóch przeciwstawnych sobie żywiołów: łacińskiego i bizantyjskiego.

Istotnym czynnikiem kształtowania się własnego charakteru cerkwi rosyjskiej był rozwój zapożyczonego z Bizancjum monastycyzmu. Do XIII wieku powstało na Rusi ponad siedemdziesiąt monasterów, z których najwspanialszy to wzorowany na klasztorze z Góry Athos kijowski Monaster Peczerski. Monastery stały się na całej Rusi ważnymi ośrodkami nie tylko życia religijnego, ale może przede wszystkim rozwoju nauki, sztuki i literatury rosyjskiej trwale wiążąc tradycję prawosławną z państwem rosyjskim. Sobór Świętej Zofii (Sofijskij sobor – E @ L 4 6 F 8 4 6 E @ $ Ë D ) oraz Ławra Peczerska wraz z pierwszą na starej Rusi biblioteką, stały się kolebką ruskiego latopisarstwa. Pomimo uzyskania w roku 1308 przez metropolitę moskiewskiego Piotra godności patriarchy konstantynopolitańskiego, Kijów pozostawał ważnym miejscem w świadomości narodowej Rusi.

Mimo uniezależnienia się rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej od patriarchatu w Konstantynopolu, liturgia oraz architektura cerkiewna w niemal wszystkich detalach wzorowała się na tradycji bizantyjskiej. Występuje tu zatem ikonostas przegradzający potrójnymi drzwiami mniejszą część świątyni od większej. Budynek cerkwi wieńczy kopuła ozdobiona wysuwającym się na pierwszy plan wizerunkiem Chrystusa Pankratora w otoczeniu Aniołów i Świętych. Liturgia cerkiewna jest przeniesieniem obyczajów cesarskiego dworu. Nabożeństwa – uznawane przez prawosławie za działalność “cudowną”, odprawiane są w atmosferze kontemplacji oraz pokory wynikającej z wpajanej wiernym nicości. Msza odprawiana jest w opisany wcześniej sposób przez dwóch kapłanów: celebrystę oraz diakona, ich stroje zaś pełne są cesarskiego przepychu “ociekając” złotem i misternymi inkrustracjami. Charakterystyczną rzeczą dla prawosławia jest odprawianie eucharystii za zasłoną z dala od oczu zgromadzonych wiernych. Wszystkie te zabiegi mają na celu uzmysłowienie zgromadzonym, iż ziemska władza pochodzi od Boga i w związku z tym nie jest ona dostępna dla ludu. W tym świetle łatwo jest zrozumieć dystans jaki władza zarówno Rosji carskiej, jak i później sowieckiej zachowywała wobec narodu a z drugiej strony, rozumiemy akceptację tej postawy przez lud.

Bliskie związki cerkwi z kościołem bizantyjskim tłumaczą również stosunek kościoła (religii ergo ideologii) do państwa. Żadne reformy przeprowadzane w rosyjskiej cerkwi prawosławnej począwszy od reform patriarchy Nikona poprzez reformy państwa i cerkwi dokonane przez cara Piotra I aż do czasów cara Mikołaja I nie naruszały fundamentu jakim był ścisły związek państwa i kościoła. Przeciwnie, wszystkie one umacniały tę współzależność wskazując na niezbędne dla istnienia narodu oraz zbawienia ludu dwa filary jednego gmachu: Kościół i Państwo. Charakterystycznym przykładem bizantyjskiej dwuwładzy kościelno-państwowej w Rosji jest sprawa pierwszego wielkiego reformatora rosyjskiego prawosławia – Nikity Minowa, który następnie przyjął imię Nikon. W owym czasie wpływy Nikona jako prawosławnego patriarchy były tak znaczne, że w czasie, gdy Aleksy udał się w roku 1654 na wojnę z Rzecząpospolitą, Nikon sprawował w jego imieniu władzę. Jego patriarchat zaznaczył się w Rosji powstaniem wielu nowych klasztorów i soborów w tym klasztor Nowojeruzalimski z Soborem Zmartwychwstania pod Moskwą.

Jednak główne reformy Nikona skierowane były na ujednolicenie w całej Rosji liturgii prawosławnej. W tym celu sprowadzał do kraju księgi greckie z greckich i wschodnich klasztorów i w należącym do Rzeczypospolitej Kijowie – będącym nadal głównym ośrodkiem kultury prawosławnej, nakazał ich tłumaczenie. Ściągał on także duchownych greckich, aby ci obserwując przebieg liturgii cerkiewnej wykazywali istotne ich zdaniem uchybienia. Ten jednak element reformy nikońskiej okazał się w swych skutkach najsłabszy i tragiczny dla swego twórcy. Greccy obserwatorzy wytknęli Nikonowi między innymi to, iż w Rosji żegnano się dwoma palcami a nie trzema; śpiewano dwa razy Alleluja, a nie trzy; imię Jezus pisano przez jedno “i”, nie przez dwa (Iisus) na koniec zauważyli wreszcie, że procesje w cerkwi kroczyły w niewłaściwym kierunku, a także i to, że malarstwo cerkiewne jest zanadto uległe wobec wpływów zachodnioeuropejskich, głównie zaś polskich.

Wszelkie zmiany w liturgii spotykały się z nienawiścią i otwartą wrogością. W owym czasie doszło na tle tych reform do zdaje się najpoważniejszego kryzysu w rosyjskiej cerkwi prawosławnej. Niepokoje związane z reformą cerkwi zapoczątkowane jej rozszczepieniem (raskoł – D ” F 8 Ë : ) trwały przez dwa stulecia, kłócąc prawosławnych z “raskolnikami” zwanych też staroobrzędowcami lub starowiercami – przeciwnikami reform Nikona. Pomimo tego, iż reformy te skłóciły prawosławie, a w roku 1666 pozbawiły Nikona godności patriarszych, to gwałtowna reakcja społeczna wykazała, iż prawosławie jest już w Rosji nie tylko jedyną religią państwową, ale i – a może przede wszystkim – religią narodową. Nadto reformy Nikona dały temu wyznaniu trwałe podstawy w postaci wystandaryzowanych, ujednoliconych dla całego kraju ksiąg i zaleceń liturgicznych.

Kolejnym reformatorem wiążącym cerkiew z państwem rosyjskim był car Piotr I. Gdy w roku 1700 zmarł patriarcha Adrian, car nie pozwolił na wybór jego następcy. Przez około dwadzieścia lat utrzymywał się stan przejściowy w okresie, którego cerkwią zarządzał metropolita riaziański Stefan Jaworowski. Wreszcie w roku 1721 Piotr I zdecydował się oficjalnie zlikwidować godność patriarchy wprowadzając w to miejsce kolegium duchowne, zwane Synodem Rządzącym.

Do kompetencji Synodu należało interpretowanie dogmatów, wydawanie rozporządzeń dotyczących liturgii, zarządzanie majątkiem cerkiewnym i klasztornym, ściganie heretyków i starowierców, propaganda prawosławia wśród narodów niesłowiańskich, a także cenzura kościelna. W skład Synodu oprócz prezydenta, wiceprezydentów oraz wyższego duchowieństwa wchodził także przedstawiciel cara uprawniony do nadzoru nad jego działalnością. Reformy te nie wzbudziły już tak wielkiego niezadowolenia jak reformy Nikona. Bodajże najgłośniejszym echem pobrzmiewał słynny carski ukaz nakazujący golenie bród i strzyżenie włosów – dodajmy na polską modę – przez bojarów. Brak gwałtownej reakcji na reformy Piotra I przypisywać można dwom powodom.

Po pierwsze, były one wprowadzane i egzekwowane z całą bezwzględnością ze strony cara i jego najbliższego otoczenia. Co jednak z naszego punktu widzenia ważniejsze, drugim powodem takiego stanu rzeczy był fakt pełnego zinternalizowania przez szlachtę i lud rosyjski norm i wartości jakie niosła ze sobą i krzewiła przez stulecia Cerkiew Prawosławna. To wszystko, o czym była mowa wcześniej, to znaczy ścisły związek kościoła z dworem bizantyjskim, przywiązanie do tradycji religii państwowej charakterystyczne tak dla Bizancjum jak i dla Cesarstwa w dobie jego największej świetności, a także tradycja ciągłości Cesarstwa Rzymskiego przez Konstantynopol a po jego upadku przez ruski kościół prawosławny znalazło teraz swoje ujście pod postacią w pełni ukształtowanej rosyjskiej kultury prawosławnej. Jej najpełniejszym wyrazem stał się w pierwszej połowie XIX wieku wyrażony przez Sergiusza Uwarowa, ministra oświaty przy tronie Mikołaja I, termin: “prawosławie, samowładztwo, ludowość”. Ludowość wyrażała tendencje nacjonalistyczne, przeciwstawienie się wpływom Zachodu ale też oznaczała jeden naród, zespolenie w harmonijnej jedności cara ludem; samowładztwo oznaczać miało nie tylko niepodzielność carskiej władzy w państwie ale słowo to podkreśla pozycję cara jako wykonawcę władzy udzielonej mu przez Boga oraz przyjęcie na siebie spuścizny Cesarstwa Bizantyjskiego jedynego sukcesora starego Rzymu; prawosławie było sworzniem tej triady dające jej kulturowe i cywilizacyjne natchnienie.

Okres panowania Mikołaja I oznaczał dla cerkwi z jednej strony jeszcze większe uzależnienie jej od państwa, ale też z drugiej strony państwo otoczyło ją niespotykaną dotąd opieką i podtrzymywało jej supremację w wielowyznaniowym imperium. Od prawosławia nie wolno było odejść pod groźbą sankcji prawnej, co więcej odprawianie praktyk religijnych traktowane było jako obowiązek wobec państwa (vide: edykt Dioklecjana!). Pod egidą państwa Cerkiew uzyskała znaczny wpływ na szkolnictwo zarówno podstawowe jak średnie i wyższe. W tym czasie w Rosji istniało ponad trzydzieści tysięcy cerkwi, ponad pięćdziesiąt tysięcy duchownych oraz pięćset pięćdziesiąt klasztorów. Jednak ta masowość miała podwójny charakter. Obok bowiem dobrze wykształconych w czterech akademiach: w Petersburgu, Ławrze Troicko-Siergiejewskiej, w Kazaniu i w Kijowie duchownych egzystowała, głównie na wsi cała masa źle wykształconych i popadających w powolną degenerację popów. Przypadki pijaństwa oraz łamania prawa i tradycji nie należały wśród wiejskich duchownych do wyjątków. Lud przez wieki przyzwyczajony do posłuszeństwa wobec cerkwi reprezentującej zarówno Boga jak i państwo, siłą rzeczy musiał przyjmować te naganne, lecz wiążące wzory zachowań pogłębiając dychotomiczny podział społeczeństwa Rosji.

Kolejnym po Mikołaju, carem został jego syn Aleksander II, i jak się zdaje jego rządy umocniły cytowaną maksymę ministra Uwarowa. Prawosławie stało się w jeszcze większym stopniu religią państwową aniżeli miało to miejsce za Mikołaja I. Apoteoza prawosławia, jako jedynej czystej formy chrześcijaństwa przeplatała się z podsycanym poczuciem zagrożenia ze strony Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Celem tych zabiegów miało być ukazane na tle kulturowego zagrożenia, dziedzictwa cesarstwa bizantyjskiego.

Odzywać zaczęło się znów echo edyktów Dioklecjana o wykonywaniu obrządków państwowo-religijnych. Dla rosyjskiego sukcesora Bizancjum, nie do pogodzenia był fakt, iż poddani rosyjscy uznają w sprawach religii zwierzchność nie cara lecz papieża. Rosyjski katolicyzm doceniał w tym okresie znaczenie związków Cerkwi prawosławnej z państwem rozumiejąc, iż w świadomości Rosjan tkwi mistyczny obraz carskiej władzy. Jeżeliby zatem odebrać władzy rząd dusz poprzez nadanie ludowi wolności sumienia i wyznania, zostanie ona pozbawiona swej mistycznej sankcji i nie przetrwa dłużej w swej hegemonicznej formie. Wkrótce nadchodzące wydarzenia miały te przypuszczenia potwierdzić.

W niedzielę, 1 (13) marca 1881 roku nad Kanałem Jekateryńskim w Petersburgu, należący do rewolucyjnej organizacji “Wola Ludu” – najpierw Mikołaj Rysakow, a w chwilę potem Ignacy Hryniewiecki rzucili swe bomby w kierunku przejeżdżającego tędy cara Aleksandra II. Ciężko ranny cesarz Trzeciego Rzymu zmarł godzinę później. Jednak bomby dotknęły nie tylko cara, ugodziły one dotkliwie nietykalną, bo uświęconą przez Cerkiew pozycję bizantyńskiego władcy – w jednej chwili został on pozbawiony swej tajemnicy i misterium odgrywane od 988 roku po dziewięćuset latach zostało przerwane. Prawdą jest, iż jeden wybuch bomby nie doprowadził do rewolucji. Jednak chyba nie jest zbiegiem okoliczności fakt, iż od lat osiemdziesiątych XIX wieku datuje się gwałtowny rozwój rosyjskiego nurtu rewolucyjnego. Bomba rzucona przez Hryniewieckiego dokonała bowiem poważnego wyłomu w rosyjskiej świadomości narodowej i społecznej, która jak pamiętamy wiązała się z uświęcającą ziemską władzę cerkwią prawosławną.

Najlepiej wyraził to jeden z czołowych ideologów prawosławia, Katkow pisząc: “Wszelka władza pochodzi od Boga. Lecz carowi rosyjskiemu dana jest szczególna rola, odróżniająca go od innych władców świata. Nie tylko jest monarchą swego kraju i wodzem narodu, jest on od Boga postawiony, jako obrońca i opiekun cerkwi prawosławnej. Car rosyjski jest więcej niż następcą swych przodków, jest on następcą cesarzy wschodniego Rzymu, budowniczych Kościoła i jego soborów. Z upadkiem Bizancjum wzniosła się Moskwa i rozpoczęła się wielkość Rosji. Tu oto jest tajemnica tej głębokiej odrębności, jaka Rosję różni od innych narodów świata. Car rosyjski stanowi nie tylko przedmiot czci, do jakiej ma prawo wszelka prawowita władza, lecz i przedmiot uczucia religijnego, na mocy jego roli w budowie Cerkwi”.

Niespełna czterdzieści lat od zamachu na Aleksandra II Trzeci Rzym runął. Jednak przywiązanie Rosjan do bizantyjskiego stylu sprawowania władzy umożliwiło powstanie nowego (czwartego?) imperium. Przez kolejnych siedemdziesiąt lat obowiązywała w nim – i jak się zdaje, obowiązuje nadal – cytowana formuła Katkowa. Bóg, Cerkiew i car został co prawda zastąpiony w niej komunistyczną, a dziś na nowo imperialną ideologią, jednak przywiązany w przeciągu tysiąca lat do tak zdefiniowanego pojmowania władzy po kilku latach chaosu rewolucyjnego lud rosyjski odnalazł w nowej ideologii stare wartości. Nowa władza przyjęła zaś natychmiast stary styl rządzenia. Jak zatem widać, nie nastąpiła w Rosji żadna istotna zmiana struktury jej społeczeństwa. Mówiąc to, mamy na myśli fakt, że nie zostały tu naruszone fundamenty, na jakich opierał się ład społeczny tego społeczeństwa. Nie mamy tu do czynienia – mimo rewolucji – ze zmianami, jakie występowały w Europie zachodniej po okresie reformacji opisanymi przez Maxa Webera. Czy zatem można twierdzić, że religia zawsze wpływa na zmianę społeczną? Odpowiadamy tak, pamiętać tylko należy, iż religia bądź tę zmianę wywołuje, bądź ją spowalnia. Wyjaśnić wobec tego należy obecnie, na czym polegają mechanizmy wyzwalające lub hamujące zmiany społeczne.

Informacyjna hierarchia kontroli.

praca magisterska z socjologii religii

Już na pierwszy rzut oka widać, że czterostopniowy schemat organizacji społecznej musi implikować istnienie wewnątrz niej hierarchicznego układu zależności. Układ ten został nazwany przez Talcotta Parsonsa hierarchią cybernetyczną lub informacyjną hierarchią kontroli, a zrozumienie jego istoty wymaga dwóch rzeczy. Po pierwsze, należy wrócić na chwilę do samej teorii działania. Generalny system działania składa się zdaniem tego autora, z czterech zasadniczych podsystemów ( które jednak mogą funkcjonować jako odrębne systemy): Organizmu, Osobowości, Systemu społecznego, Systemu kultury. Ważna jest tu kolejność ułożenia poszczególnych komponentów względem siebie. Pozwala ona bowiem zdefiniować każdy z podsystemów odnośnie roli jaką pełni on względem drugiego, a w konsekwencji względem całego systemu działania. “Osobowość organizuje i kontroluje organizm, system społeczny organizuje i kontroluje osobowość, system kultury spełnia identyczne funkcje. W odwrotnym kierunku płynie energia motywacyjna, której pierwotnym źródłem jest organizm ludzki. W ten sposób organizm stwarza warunki dla funkcjonowania osobowości, osobowość dla funkcjonowania systemu społecznego, zaś system społeczny stwarza zespół przesłanek niezbędnych dla pojawienia się i funkcjonowania kultury.

Tabela 3.

Funkcja System Wzajemne stosunki

Kultywowanie System kulturowy Kontrola informacyjna

wzorów (kontrola, energia)

Integracja System społeczny

(kontrola, energia)

Osiąganie celów Osobowość

(kontrola, energia)

Adaptacja Organizm Warunki energetyczne

Jak pamiętamy z poprzednich paragrafów, głównym celem systemu społecznego jest jego dążenie do osiągnięcia względnie stałego stanu równowagi – equilibrium. Aby to osiągnąć, system społeczny musi w pierwszej kolejności przekazać osobowościom jednostek, które wchodzą w jego skład zasadnicze cechy własnej struktury, a następnie dokonywać stałej kontroli nad ich działaniami tak aby wspierać zachowania integrujące oraz eliminować zachowania destabilizujące. Służą temu dwa mechanizmy: socjalizacja jeśli idzie o przekazywanie informacji co do miejsca jednostki w strukturze oraz przypisanej do niego roli; a także kontrola społeczna jeśli idzie o taką realizację pozycji-ról, która prowadzi do redukcji napięcia i dewiacji. Koncepcja informacyjnej hierarchii kontroli zawiera w sobie oba te mechanizmy.

Dzięki tym procesom omawiane systemy działania znajdują się w stanie ciągłego, wzajemnego przenikania się zachowując przy tym określoną autonomię i wewnętrzną spójność. Są to systemy aktywne: z jednej strony – stale przystosowujące się do wymagań zmieniającej się sytuacji, z drugiej – dążące do zachowania wewnętrznej równowagi.” Samo jednak istnienie hierarchii kontroli, czy kontroli społecznej w ogóle, potwierdza fakt, że stabilność nie jest w żadnym wypadku cechą systemu, lecz właśnie jego celem. Cechą systemu społecznego jest natomiast dążenie do osiągnięcia equilibrium oraz zdolność generowania w sobie zachowań i mechanizmów pomagających zbliżyć się do tego celu. Ta banalna na pozór konstatacja, okaże się być dość istotną, gdy powrócimy do omawiania religii w kategoriach systemowych.

Religia jako zbiór rozmaitych, często bardzo zróżnicowanych elementów wymaga również istnienia mechanizmów zapewniających jej integrację tych elementów. Taki stan rzeczy, osiągany jest zaś poprzez zdolność generowania dążenia do zespolenia się z absolutem, a wszystkie działania zmierzające w tym kierunku nadają danej religii stabilność oznaczającą warunek istnienia. Dopóki zatem oczekiwania, dążenia oraz zachowania będą jednolite, dopóty religia pozostaje niezagrożona. Dlatego tak ważne jest dla niej zarówno samo przestrzeganie, jak i kontrola nad przestrzeganiem określonej obrzędowości, rytuałów, ale również wypracowanej przez siebie doktryny i hierarchii.

Tym samym możemy zaobserwować w religii te same cechy, jakie zauważył w systemie społecznym Talcott Parsons, a skoro tak, to mamy podstawę do opisania jej przy użyciu tych samych narzędzi, a być może do uznania jej za system społeczny w ogóle. Wydaje się to tym bardziej zasadne, iż sam Talcott Parsons w ostatnim okresie swej twórczości, zdecydował się uznać kulturę za system, “który nie tylko “jest”, ale który działa, tzn. posiada samodzielne źródło energii w postaci procesów działania zorientowanych głównie na tworzenie i podtrzymywanie wzorów kultury.” Powróćmy jednak na razie do zasadniczego tematu niniejszego paragrafu.

Drugą rzeczą, na którą, musimy zwrócić uwagę mówiąc o cybernetycznej hierarchii kontroli jest wspomniana przed chwilą kultura. Mówiąc kultura wyrażamy się właściwie zbyt szeroko, należy przeto zawęzić jej rozumienie do wytworzonych przez kulturą norm, wartości, wzorów zachowań oraz symboli. To one są bowiem tymi narzędziami, którymi operują w trakcie wypełniania swych funkcji, mechanizmy socjalizacji oraz kontroli społecznej. Zwróćmy uwagę, że elementy te są jednocześnie podstawowymi jednostkami przenoszącymi informacje o danych systemach kulturowych i społecznych. Dzięki zredukowaniu, a raczej wyodrębnieniu z kultury tak elementarnych składników system społeczny jest w stanie wpoić jednostce nawyk wypełniania swej pozycji-roli, co jest podstawowym warunkiem istnienia systemu. Struktura społeczna musi posługiwać się takimi narzędziami z uwagi na konstrukcję ludzkiej struktury poznawczej. Jej budowę oraz płynące stąd ograniczenia muszą zostać uwzględnione w trakcie podejmowania procesu socjalizacji jednostki; i tak się dzieje. W teorii socjalizacji spotykamy się bowiem z czterostopniową budową struktury procesu socjalizacji. Koncepcja ta polega na pośrednictwie poszczególnych poziomów socjalizacyjnych w trakcie komunikacji osobowości ze społeczeństwem. “Pierwsza płaszczyzna […] obejmuje rozwój jednostek, wytwarzanie się cech osobowości i wzorów doświadczeń oraz nastawienia, wiedzę i struktury emocjonalne. Wszystkie te czynniki przyczyniają się do tego, że podmiot staje się zdolny do działania. Nabycie tej zdolności dokonuje się w trakcie wymiany społecznej, gdyż rozwijający się człowiek znajduje się w interakcji z innymi ludźmi i zarazem przyswaja sobie oraz przekształca otaczający go świat przedmiotowy ( z początku podczas zabawy, później także w pracy). Drugą płaszczyznę bezpośredniego środowiska socjalizacyjnego można zatem określić pojęciami “interakcje” i “czynności”. W naszym społeczeństwie te środowiska socjalizacyjne występują przede wszystkim w takich instytucjach jak przedszkole, szkoła i zakład pracy (trzecia płaszczyzna). Niektóre instytucje zostały utworzone wyłącznie w celu socjalizacji (np. szkoła), inne spełniają odmienne zadania, a socjalizacji służą głównie “przy okazji” (np. zakład pracy). Całość jest z kolei częścią systemu ogólnospołecznego (czwarta płaszczyzna), w którym dokonują się zmiany struktur instytucyjnych.

Tabela 4.

Płaszczyzna (4) Całe społeczeństwoKomponenty (przykładowo) struktura ekonomiczna, socjalna, polityczna, kulturalna
(3) Instytucjezakłady pracy, środki masowego przekazu, szkoły, uniwersytety, wojsko, Kościoły
(2) Interakcje i czynnościrelacje rodzice-dziecko, nauka w szkole, komunikowanie się z rówieśnikami, przyjaciółmi, krewnymi
(1) Podmiotwzory doświadczeń, nastawienia, wiedza, struktury emocjonalne, zdolności poznawcze

Jak widzimy, podobnie jak sama organizacja społeczna, tak proces socjalizacji nie może być traktowany całościowo. Składa się on z kilku segmentów, z których zarazem każdemu można przyporządkować pewien wyodrębniony element kultury. Przywodzi nam to na myśl proces dyskretyzacji, z jakim spotkaliśmy się już w trakcie rozważań nad procesem porządkowania środowiska. Ale też nic w tym dziwnego, gdyż zarówno w jednym jak i w drugim wypadku mamy do czynienia z tym samym procesem. Chodzi w nim o funkcjonalny wymóg adaptacji człowieka w otaczającym go środowisku, bądź odnalezienia się w nowej sytuacji. Jedyną różnicą jest tu właściwie fakt, iż dyskretyzacja w rozumieniu Niklasa Luhmanna dotyczy fazy początkowej, powiedzielibyśmy “spontanicznym zawiązywaniem się” społeczeństwa; w drugim zaś wypadku, mamy do czynienia z jego “odtwarzaniem się”, gdzie spontaniczność czy instynkt zastąpiony zostaje systemem społecznym. Z drugiej strony, wyodrębnienie elementarnych jednostek kultury zapewnia jednostce względną swobodę interpretacji, co z kolei wzmacnia w niej poczucie autonomii. Takie rozwiązanie zapewnia, iż system społeczny zachowuje swoją zasadniczą charakterystykę i uzyskuje możność rozwoju i rekonfiguracji w zależności od instytucjonalizowania się ewentualnych działań innowacyjnych.

Dodać należy, iż nie traci on przy tym wpływu na te działania, gdyż jak wiemy wyposażony jest on w mechanizm kontroli społecznej, który zostaje uruchomiony natychmiast, gdy pojawiają się niepożądane napięcia lub dewiacje. Jasną staje się tedy koncepcja kontrolowanego przepływu energii w proponowanym przez Talcotta Parsonsa modelu. Chodzi w niej o nic innego, jak o wzajemne powiązanie działającej jednostki ze społeczeństwem, do którego ona przynależy. Model ten jest zaakcentowaniem faktu, iż tak jak społeczeństwo nie może istnieć bez jednostek, tak jednostka staje się człowiekiem dopiero wówczas, gdy działa ona w obrębie społeczeństwa. Stabilizacja systemu społecznego jest zaś niczym innym, jak wprowadzeniem ładu do otaczającego człowieka środowiska. Ładu, o który upomina się natura ludzka od chwili jej stworzenia.

Zakończenie pracy magisterskiej z socjologii religii

Związek religii z systemem społecznym przewijał się w twórczości wielu wybitnych socjologów. Zauważano, iż religia wywiera istotny wpływ na formowanie się społeczeństwa. Idee religijne uznawane były za motor przeobrażeń zachodzących w strukturze społecznej. Wykazywano też, iż religia wychodzi naprzeciw ludzkim potrzebom uzasadnienia własnego istnienia, odkrycia jego sensu oraz łagodzi ona skutki bolesnych dla człowieka przeżyć. Wszystkie te obserwacje są słuszne, a ich wartości nie sposób przecenić. Wydaje nam się jednak, iż dopiero połączenie wszystkich tych funkcji przynieść może odpowiedź na pytanie, czym jest religia. Nie jest ona bowiem tylko formą uczestnictwa w niedzielnej mszy, ale nie jest też ona wyłączną kontemplacją. Ponadto stwierdzenie, iż religia wpływa na zmianę społeczną jest niewystarczające, gdyż nie wyjaśnia zasadniczej przyczyny tego wpływu.

Dopiero potraktowanie tego zjawiska społecznego całościowo stawia problem religii w nowym, bardziej jaskrawym świetle. Musimy przecież odpowiedzieć sobie jak to się dzieje, że jednostkowe przeżycie niewidzialnej i nieopisanej mocy jest w konsekwencji zdolne wpłynąć na bieg wydarzeń w obrębie całego makrosystemu. Skoro raz rozpoczniemy poszukiwania odpowiedzi na te, ale także i inne wynikające z tego pytania, dojdziemy w rezultacie do problemów związanych z szerszymi problemami i teoriami socjologicznymi – jak działo się to w niniejszej pracy. Jeśli tak, to oznaczać może, iż religia nie może zostać uznana za zjawisko związane wyłącznie z jednym z podsystemów społeczny.

Przeciwnie, prowadząc rozważania nad religią jesteśmy w stanie wyprowadzić z nich wnioski, które mogą zostać dołączone do ogólnej teorii socjologicznej. Są to wnioski tym donioślejsze, iż mogą być one pomocne w opisaniu fenomenu, którym jest ukonstytuowanie się, trwanie i przeobrażenia wewnątrz społeczeństw. Uznanie religii za system społeczny nie pozwala już zatrzymywać się nad samymi jej przejawami. Badanie procentowego uczestnictwa młodzieży z powiatu grodzieńskiego w niedzielnej Mszy Św. , monografia cerkwi unickiej w Równem, czy opracowanie na temat Łowickich procesji z wielkanocnymi palmami niewątpliwie przynosi wiele informacji na temat lokalnych zwyczajów, przemian, czy różnic etnograficznych. Badania takie przynosić nam będą bezcennego materiału wyjściowego na temat religii w ogóle. Jednak sprowadzanie socjologii religii do wyłącznego badania samego jej “behawioru” spycha tę subdyscyplinę na pobocza drogi, po której porusza się teoria socjologiczna.

W miarę jak najnowsza socjologia teoretyczna zaczyna stosować tak abstrakcyjne koncepcje teorii systemów, podnosi się poziom dyskusji nad religią i jej dyscyplinami dogmatycznymi. W socjologii nie chodzi już odtąd o “socjologię religii” w tradycyjnym sensie – tj. o badanie kapłańskich ról, karier i problemów komunikacyjnych czy też wzorców kościelnej organizacji i przynależności. […] Obecnie socjologia raczej łączy w jedną nową całość założenia socjologii działania i socjologii wiedzy i dzięki temu teoria socjologiczna osiąga taki poziom abstrakcji, na którym może ona bezpośrednio analizować twierdzenia dogmatyki religijnej w rozszerzonym horyzoncie interpretacyjnym. […] Definicja religii, odwołująca się do tylko jednego ustalenia jej funkcji, jest często krytykowana za swoją nieokreśloność. Z jednej strony obejmuje ona zbyt wiele, gdyż obejmuje ona także sposoby przeżywania i działania, których normalnie nie uznaje się za religijne. Z drugiej strony mówi ona zbyt mało, gdyż jedna jedyna, abstrakcyjna funkcja nie wystarcza do zrozumienia zarówno wewnętrznego potencjału przemian religii, jak i jego ograniczeń. […] Pragniemy wbudować w teorię religii założenie, że system społeczny, a więc także i samo społeczeństwo, ma do rozwiązania więcej niż jeden problem, a więc musi też wypełniać wiele funkcji. Potencjał rozwojowy funkcjonalnej teorii systemów i religii sprawdzi się, jeśli uda nam się wprowadzić analizę poza zwykłe katalogi funkcji i dysfunkcji.[…] Mnożą się oznaki tego, że ewolucja społeczna przekroczyła poziom, na którym ma sens odnoszenie stosunków społecznych wyłącznie do ludzi. Nowsze teorie systemów, mając świadomość tej sytuacji, wychodzą często, choć nie zawsze w sposób nie narażający ich na krytykę, z założenia, że ludzie (pojmowani jako zindywidualizowane osobowości) muszą być uznani nie za elementy, lecz za środowisko systemów społecznych (a więc także i społeczeństwa oraz systemu społecznego). Na tym polega kontynuacja specjalizacji społecznej, wykraczająca poza czystą desocjalizację świata pozaludzkiego i zmierzająca ku zróżnicowaniu systemów osobowych i społecznych w sensie zmienno-wzajemnie uzależnionej relacji system-środowisko. Prawdopodobnie na tym polegają najistotniejsze konsekwencje nowszych teorii systemów dla dogmatyki religijnej.

Podejmując problematykę związków religii z systemem społecznym staraliśmy się postępować w taki właśnie sposób. Postawiona przez nas propozycja definicji religii została pomyślana właśnie w taki sposób, aby uwzględnić, jeśli nie wszystkie, to najistotniejsze obszary wchodzące w skład tego zjawiska. Próbowaliśmy wreszcie, w oparciu o generalną teorię działania i systemu społecznego Talcotta Parsonsa, ukazać religię jako zintegrowany system działań podejmowanych przez ludzi w sferze sacrum. Staraliśmy się też przynajmniej wskazać na zazębiający się stosunek systemu społecznego i systemu religijnego. Z jakim skutkiem udało się tego dokonać, i czy w ogóle tego dokonaliśmy, nie do nas należy ocena. Można mieć tylko jako taką nadzieję, że praca ta wskazała na rzeczy naprawdę istotne z punktu widzenia teorii socjologicznej. Praca ta pomija zapewne także wiele wątków, które być może należałoby bardziej rozwinąć. W wielu wypadkach postąpiono tak ze względów, o których wspomnieliśmy wyżej; w innych wypadkach należy położyć to na karb braku odpowiedniego wyrobienia literackiego autora. Kończąc chcielibyśmy zwrócić uwagę na to, co może stać się najpoważniejszym źródłem krytyki. Odnieść bowiem można wrażenie, iż pomieszano w niniejszej pracy dwa pojęcia: odkrywanie “początku” społeczeństwa i religii z opisem religii jako takiej, a więc i takiej, z którą mamy do czynienia obecnie.

Pamiętać jednak należy od dwóch zachodzących na siebie faktach. Po pierwsze, ludzie współcześni nie różnią się w sposób zasadniczy od ludzi żyjących przed czterdziestu , czy dwudziestu tysiącami lat. Brak różnicy widoczny jest zwłaszcza w wypadku teoretycznej refleksji nad własną egzystencją, ale i nad otaczającym ich światem. Zebrać można dostatecznie dużo dowodów na to, że w końcu XX wieku mamy równie wiele “magicznego” sposobu myślenia jak we wczesnej epoce kamienia. Dość tylko wskazać na wiarę w UFO, klątwy egipskich piramid, nawiedzane domy, czy wiarę w skuteczność najrozmaitszego autoramentu bioenergoterapeutów. Elementy te obecne są w literaturze, kinematografii, telewizji, czy prasie. Oto przykład. Jedna ze stacji telewizyjnych w lutym 1999 roku doniosła, iż na pewne pole spadł z kosmosu tajemniczy kamień – meteoryt. Mieszkańcy przyległej wsi natychmiast rozpoczęli pielgrzymki na miejsce zdarzenia aby odłupać fragment kosmicznego kamienia, który dlatego, że spadł z kosmosu to posiada magiczną moc uleczania. Nie przesłyszeliśmy się: posiada on moc, mana, jest nosicielem tajemnej siły. Ale nie koniec na tym, na pytanie reportera jedna z osób odłupujących kawałek “świętego” kamienia odpowiada, że coś w tym musi być, zaś inna mówi, że wierzy w jego moc, gdyż inni w to wierzą. Fakt ten wskazuje na ciągły pęd do poszukiwań, doświadczania i przeżywania mocy. Pamiętajmy przy tym, że ów pęd stanowi początek religii. Z drugiej strony, religia będąc systemem działania posiada immanentną zdolność odradzania się, osiągania stanu równowagi i rozwoju.

System społeczny to na swym najniższym poziomie działająca jednostka. Skoro więc, jednostka i dziś poszukuje mistycznych, a nie racjonalnych doświadczeń mocy przyjąć należy, iż jej problemy egzystencjonalne są identyczne z tymi sprzed tysięcy lat. Społeczeństwo musi trwać, gdyż wymaga tego krucha natura człowieka, a zatem trwać musi i religia, która społeczeństwo to tworzy ciągle na nowo. Takie odrodzenie religii widoczne jest zwłaszcza w dzisiejszej Rosji, pytanie tylko, czy aby religia mogła się odrodzić musimy przeprowadzać takie eksperymenty społeczne, których wynik jest z góry przesądzony. We wstępie niniejszej pracy cytowaliśmy Kennetha Bouldinga przestrzegającego przed takimi eksperymentami. Jak pamiętamy jedynie skutecznym mechanizmem zabezpieczającym nas przed nimi jest właśnie religia. W podobnym tonie wypowiada się Daniel Bell mówiąc, iż religia zawsze narzuca kulturze jakieś normy, a zwłaszcza podporządkuje bodźce estetyczne moralnemu postępowaniu. Pozwólmy sobie na koniec zacytować słowa Maxa Webera, który przed bez mała stu laty, omawiając rozwój anglosaskiego purytanizmu pisał:

Zdaniem Baxtera troska o dobra zewnętrzne powinna spoczywać na barkach jego świątobliwych “jak lekki płaszcz, który można zrzucić w każdej chwili”. Los jednak zrządził, że płaszcz ten stał się stalową skorupą. […] Zwycięski kapitalizm, ponieważ opiera się na mechanicznej podstawie, nie potrzebuje już wsparcia ascezy. Także jego radosny nastrój roześmianego dziedzica Oświecenia zdaje się nieodwołalnie przemijać, a myśl o “powinności zawodowej” straszy w naszym życiu jak upiór dawnych religijnych treści wyznaniowych. Jeśli “spełnienie powołania zawodowego” nie może być bezpośrednio odniesione do najwyższych duchowych wartości kultury lub też nie musi być odczuwane subiektywnie jako zwykły przymus ekonomiczny, to jednostka przestaje się dziś tym na ogół interesować. W kraju, gdzie “spełnienie powołania zawodowego” jako zasada osiągnęło swój szczyt, w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, pogoń za zarobkiem, straciwszy swój dawny sens religijno-etyczny, łączy się z namiętnościami czysto rywalizacyjnymi, co nierzadko nadaje owej pogoni charakter sportu. Nikt jeszcze nie wie, kto w przyszłości będzie egzystował w tej skorupie o dobra zewnętrzne i czy u kresu tego niesamowitego rozwoju nie powstaną nowi prorocy, lub też czy nie dojdzie do wielkiego odrodzenia starych poglądów i ideałów, albo – jeśli nie urzeczywistni się żadna z tych możliwości – czy nie zapanuje mechaniczne skamienienie upiększone pewnym rodzajem wymuszonego zadufania. A wtedy staną się być może prawdą w stosunku do “ostatnich ludzi” tego rozwoju kulturowego następujące słowa:

“Zawodowi specjaliści bez ducha, sybaryci bez serca; ta nicość wyobraża sobie, że uzyskała nigdy nie osiągnięty dotąd stopień człowieczeństwa.”

Podsystem porządkujący

praca magisterska z socjologii religii

Orientacji zewnętrznej w naszym modelu religii, obok podsystemu egzystencjalnego odpowiada podsystem, który proponujemy nazwać podsystemem porządkującym. Nazwa ta łączy się zarówno z jego umiejscowieniem w ogólnym schemacie funkcjonalnym jak i, co ważniejsze, z faktycznie spełnianą funkcją związaną z zakończeniem procesu systematyzowania doświadczeń oraz przeżyć mocy. Końcowym zaś efektem tego procesu jest wykrystalizowanie spójnego wierzenia. O ile w podsystemie egzystencjalnym dominowały działania związane z nadawaniem znaczeń doświadczeniom i przeżyciom działającej mocy, tak tu będziemy mieć do czynienia z przewagą znaczeń nadawanych wyobrażeniom mocy.

Pierwszym etapem w procesie tworzenia konkretnego wierzenia lub zespołu wierzeń jest nazwanie mocy. Nadanie imienia działającej mocy możliwe jest dopiero po jej uprzednim przeżyciu, ale też wiąże się ze znaczeniem samego imienia, jakie zostaje użyczone mocy. Jednostka musi wobec tego “dopasować” moc przeżywaną w danej sytuacji do nazwy, która temu wydarzeniu najbardziej odpowiada. Inaczej mówiąc, aby moc była zrozumiała musi posiadać imię o określonym znaczeniu. “W imionach odzwierciedla się doświadczona wola, jak również doświadczona moc. To, co niezwykłe, rzucające się w oczy, otrzymując imię zachowuje często charakter ogólny, właściwy “mana”. Ogromne cedry są “cedrami Bożymi”. Język przekleństw zachował to pierwotne użycie imienia do zaznaczenia przemożności. Gdy uwagę człowieka przyciągnie jakaś szczególna rzecz, wtedy woła on: O, Boże, nom de Dieu; coś zdumiewającego określa terminem “sakramencki” i sam nie wie, jak pierwotnym odczuciom daje tu wyraz. Moc zostaje skonstatowana i sprowadzona do imienia. Jeżeli zaś występuje w liczbie mnogiej, ma nadto wyrazić nieokreśloność, przy której przeżycie silniejsze jest od upostaciowienia.” Nadanie imienia mocy sprzyja także spójności dotychczasowych doświadczeń mocy oraz przeżyć mocy. Z chwilą nadania mocy imienia krok za krokiem redukowany zostaje chaos oraz wynikająca z niego przypadkowość. Moc zaczyna działać logicznie, sensownie, a dzięki temu człowiek zaczyna zdobywa możliwość łatwiejszego zrozumienia otaczających go zjawisko, a tym samym przystosowania się do nowej sytuacji.

Użyczenie mocy postaci ostatecznie zrywa z pierwotną nieokreślonością mocy, a polega ono na przypisaniu znaczeniu nazwy danej mocy do określonego jej wyobrażenia. Znaczy to tyle, że na przykład moc władająca siłą fizyczną musi być większa od człowieka, zatem jej fizycznym wyobrażeniem jest postać większa i silniejsza od człowieka. Upostaciowienie jest zatem ostatnią fazą procesu adaptacji jednostki do sytuacji, w których ma ona kontakt z mocą. Postać wiąże się ściśle z wolą. Wola mocy jest dla człowieka w swej istocie podobna do woli człowieka. Dlatego też, użyczanej postaci jednostka musi nadać wcześniej określone znaczenie, podobnie, jak miało to miejsce w przypadku imienia. Dzięki temu zabiegowi człowiek zaczyna “oswajać się” z mocą. Upostaciowienie mocy, czyli jej sprowadzenie do znanych sobie obiektów, oznacza zdolność przewidywania zachowań, a więc i wpływu na obecne i przyszłe zdarzenia. Stąd właśnie biorą swój początek próby wywierania presji na bóstwa – modlitwy, zaklęcia, obrzędy. Upostaciowieniu mocy należałoby zatem przypisać funkcję osiągania celu.

Kolejną funkcją, jaką musimy rozpatrzyć jest funkcja interpretacyjna (integrująca). W podsystemie porządkującym rolę tę pełni proces nadawania znaczenia działaniom nosicieli mocy. Skoro jak powiedzieliśmy, moc może przybierać różne postacie odwołujące się do znanych człowiekowi przedmiotów, to wszystkie otaczające go obiekty przypominające tę postać będą dla niego nosicielami mocy. Wobec tego znaczenie nadawane działaniom lub cechom nosicieli odnosić się będzie do samej mocy. “Pokarm, który człowiek spożywa, jest dla niego źródłem sił, nowej energii, lecz według wyobrażeń człowieka pierwotnego ten przyrost siły fizycznej nie jest jedynym skutkiem odżywiania się. Wedle jego pojęcia wszystkie właściwości, jakie posiada spożywane zwierzę, a nawet roślina przechodzą wraz z pokarmem na spożywającego. Toteż człowiek dziki z upodobaniem spożywa zwierzęta silne, szybkie, zwinne lub też mądre i odważne, unika zaś jedzenia zwierząt ciężkich słabych, głupich i tchórzliwych.” Jasnym jest, że skoro w jednych sytuacjach dla człowieka ma znaczenie odwaga i spryt to muszą istnieć również sytuacje, w których znaczenie nadawał on będzie strachliwości lub fizycznej kruchości, na przykład chcąc zaszkodzić rywalowi poszukiwał on będzie mocy dysponującej tymi cechami.

Inną sprawą jest nadawanie znaczeń samym nosicielom mocy. Chodzi tu bowiem o ustalenie osobistych relacji jednostki w stosunku do nosiciela określonego rodzaju mocy. Jeżeli na danym terenie najbardziej pożądaną cechą będzie zwinność to należy przypuszczać, iż na przykład małpa będzie wzbudzała emocje wielu zamieszkujących tam ludzi. Stanie się ona zatem symbolem, który będzie dekodował wcześniejsze oświadczenia i przeżycia mocy. Istnienie tego symbolu uwalnia jednocześnie człowieka od ciągłych poszukiwań mocy oraz fizycznego jej przeżywania. W takiej sytuacji moc nie musi już przejawiać się namacalnie, a jednocześnie kontroluje wszystkie zaistniałe oraz możliwe zachowania. Taka też jest chyba istota wierzenia, jednego z podstawowych składników religii. Jednak ma to również swoje konsekwencje społeczne. “Ponieważ totem i jego klan są jednego pochodzenia, a więc jednej krwi i jednego ciała, aby więc ciągle odnawiać ten związek , klan musi od czasu do czasu spożywać swój totem.” Taka pierwotna, początkowa forma obrzędu jak widzimy nie tylko wytwarza podstawowe więzi społeczne pomiędzy jednostkami, ale także odpowiada na podstawowe pytanie egzystencjalne: skąd pochodzimy – odpowiedź brzmi: od wspólnego totemu.

Tabela 10.

A G

Nadanie imieniu mocyUpostaciowienie mocy
Nadanie znaczenia nosicielom mocyNadanie znaczenia działaniom (cechom) nosicieli mocy

L I

Tabela 11.

Kultywowanie Nadanie znaczenia Kontrola

wzorów nosicielom mocy

Integracja Nadanie znaczenia

działaniom nosicieli

mocy

Osiąganie Użyczenie postaci

celu Adaptacja Nazwanie mocy Energia

Różnice pomiędzy kościołem łacińskim a bizantyjskim

Różnice pomiędzy kościołem łacińskim a bizantyjskim wyrosły nie tyle na gruncie doktrynalnym co organizacyjnym. Od chwili rozbudowy Bizancjum narastała rywalizacja Nowego Rzymu ze Starym. Wzmogła się ona zwłaszcza po roku 410 gdy najazdy Wizygotów a później Wandalów, Swenów i innych plemion barbarzyńskich złupiły i zrujnowały Rzym. W takiej sytuacji rola cesarzy Zachodu zaczęła niewspółmiernie maleć, tak aż stali się oni marionetkami w rękach najeźdźców.

Gdy w roku 476 Odoaker usunął ostatniego zachodniego cesarza z tronu i odesłał insygnia cesarskie do Konstantynopola jedynymi spadkobiercami cesarstwa zachodniorzymskiego stali się papieże jako biskupi Rzymu. Stając w obronie dawnych rzymskich poddanych stali się oni nie tylko przedstawicielami ludu podbitego Rzymu lecz urośli do rangi jego politycznego reprezentanta często prowadząc układy z barbarzyńskimi armiami. Już papież Leon Wielki (440-461) podniósł autorytet Rzymu, stolicy religijnej i politycznej świata zachodniego, jako spuścizny biskupstwa piotrowego. W sytuacji ciągłego zagrożenia i chaosu wywoływanego przez niekończące się wojny, papieże postrzegani byli jako ostoja stałości i ciągłości władzy. Byli oni postrzegani w taki sposób nie tylko przez samych Rzymian lecz także przez barbarzyńskich najeźdźców. Wzmocniło to i utrwaliło na długie wieki rolę papieża jako przedstawiciela zachodniej cywilizacji oraz głównego przywódcę religijnego, ale też pogłębiło rozłam z Kościołem Wschodnim.

Należy pamiętać, iż w owym czasie prawnym władcą zarówno cesarstwa wschodnio- jak i zachodniorzymskiego pozostawał nadal cesarz bizantyjski, lecz ze zrozumiałych względów, jego wpływy na losy zachodniej części państwa faktycznie były znikome. Papieże jako przedstawiciele rzymskiej cywilizacji posiadający na danym terenie największe wpływy stali się w takiej sytuacji jedynymi partnerami dla barbarzyńskich najeźdźców z jednej strony, z drugiej byli ostateczną instancją i substytucją legalnej, cesarskiej władzy dla podbitych Rzymian. Sytuacja taka musiała siłą rzeczy utwierdzić przywódców kościoła zachodniego w przekonaniu o doniosłości swej roli tak dla kościoła jak i dla państwa, dzięki czemu biskupi rzymscy coraz częściej starali się wpływać na losy całego chrześcijaństwa.

Postawa taka jawnie kłóciła się z praktykowaną na Wschodzie starożytną tradycją kolegialnego przywództwa kościelnego. Zgodnie z nią wszyscy biskupi są sobie równi w zakresie swych uprawnień, a kościół powszechny jest zespołem chrześcijańskich społeczności lokalnych, kierowanych przez biskupów; o losach zaś całego Kościoła Powszechnego decydowali wspólnie wszyscy biskupi wspólnot lokalnych na zwoływanych synodach. Owa kolegialność w podejmowaniu decyzji dotyczących Kościoła jako wspólnoty, a raczej jej brak, stała się jedną z przyczyn rozbicia jedności wśród chrześcijan.

Sobór zwołany w Nicei w roku 325 obok kanonu dotyczącego podporządkowania administracji kościelnej podziałowi administracyjnemu państwa ustanowił wspólne dla całego Chrześcijaństwa Wyznanie Wiary będące odpowiedzią na herezje ariańskie dotyczące Bóstwa i Człowieczeństwa Chrystusa. Gdy w roku 330 Konstantyn Wielki przeniósł stolicę do Bizancjum zgodnie z postanowieniami soboru
w Nicei zwierzchnictwo nad kościołem przypaść musiało tamtejszemu biskupowi. Jednak prymat Rzymu jako biskupstwa św. Piotra był niezaprzeczalny. Miał to zmienić kolejny sobór w Konstantynopolu z roku 381 zrównujący w godnościach miasto cesarskie ze Stolicą Apostolską. Potwierdzał to 28 kanon soboru w Chalcedonie w roku 451. Zastrzegał on dla miasta cesarskiego prawo posiadania podobnej władzy w sprawach kościelnych jak stara stolica.

Na tym tle wybuchł jeden z kolejnych konfliktów pomiędzy obiema częściami cesarstwa. Jego przyczyną było formalne zaprzeczenie rangi Rzymu jako ostatecznej instancji odwoławczej w sprawach kościelnych i nie został nigdy uznany ani przez ówczesnego papieża św. Leona ani przez jego następców. Co więcej, inne kanony tego soboru stanowiły niejako dwuwładzę w Kościele Powszechnym oddając zwierzchnictwo w sprawach kościelnych na Wschodzie Konstantynopolowi w związku z czym, nadal uznawany honorowy prymat Rzymu zaczął powoli tracić na znaczeniu a obie stolice oddalały się od siebie coraz bardziej.

Wyrazem tej rywalizacji stała się sprawa Focjusza patriarchy bizantyjskiego z roku 861. Geneza sporu focjańskiego sięga roku 726 i dotyczy kryzysu obrazoburczego. Kryzys ten rozgorzał na gruncie praktykowanego w Bizancjum, zwłaszcza wśród niższy klas społecznych, kultu świętych obrazów. Ikonoklazm dotyczył zasadniczo przedmiotów wiary chrześcijańskiej i natury chrześcijańskiego kultu. Ikonoklazm wywodzi swój pierwotny i podstawowy element z wrogości do wszelkich form sztuki religijnej, jaką część wczesnego Kościoła utożsamiała ze starotestamentowym zakazem przedstawiania wizerunków Boga. Stanowczy zakaz kultu świętych obrazów spotkał się z oporem niższych warstw społeczeństwa bizantyjskiego, których wiara charakteryzowała się powierzchownością i pogańskim zabobonnym bałwochwalstwem. Ludowy charakter tego kultu powodował, iż zaczęto zatracać istotę świętych wizerunków utożsamiając sam wizerunek z tym, kogo on przedstawiał. Wzbudziło to ostrą reakcję ikonoklastów, którzy upatrywali w tym, nie bez pewnej racji dodajmy – nawrót pogaństwa. Innego zdania było stronnictwo ikonodulów. Opierając się na doktrynie wcielenia określonej przez sobór w Chalcedonie, dowodzili oni, iż ikony są nie tylko “milczącymi kazaniami” “księgami niepiśmiennych”, lecz widzialnymi znakami uświęconej materii, co stało się możliwe dzięki wcieleniu. Jednak przewagę zdołał zyskać nurt obrazoburczy, zwłaszcza za panowania cesarza Leona III oraz jego syna Konstantyna V i przez ponad sto lat kult obrazów dzielił kościół bizantyjski na dwa wrogie obozy. Spór zakończono w roku 843 choć jego echa pobrzmiewały jeszcze przez co najmniej jedno pokolenie.

W roku 847 patriarchą Konstantynopola został Ignacy, lecz wkrótce po zamachu na cesarzową Teodorę został on pozbawiony tej godności a jego miejsce zajął Focjusz. Obaj patriarchowie należeli do przeciwstawnych partii powstałych na bazie stosunku do ikonoklazmu. Mówiąc w skrócie, stronnictwo “nieprzejednanych”, do których należał Ignacy stało na stanowisku niedopuszczenia dawnych ikonoklastów do pełnego uczestnictwa w kościele, Focjusz zaś reprezentował przeciwstawną partię “umiarkowanych”. Po wyborze Focjusza na patriarchę, cesarz Michał III zaprosił legatów papieskich na synod poświęcony potępieniu ikonoklazmu. Jednakże na żądanie legatów synod postanowił rozwiązać spór pomiędzy Ignacym a Focjuszem, uznając Focjusza za prawowitego patriarchę. Jednak pod wpływem doniesień zwolenników Ignacego, papież Michał I unieważnił postanowienia synodu i uznał wybór Focjusza za niekanoniczny. Decyzja papieża została odrzucona przez władze Bizancjum i uznana za mieszanie się Rzymu w sprawy Konstantynopola. Tym samym doszło do skłócenia obu stolic.

Spór focjański uwypuklił różnice interesów Zachodu i Wschodu i spowodował oddalenie się od siebie obu części cesarstwa. Oddzielenie obu Kościołów przypieczętowało dodane do nicejskiego wyznania wiary słowo Filioque wyrażające doktrynę, która głosi, że Duch Święty pochodzi nie tylko od Ojca, ale od Ojca i Syna. Kościół bizantyński sprzeciwiał się przyjęciu Filioque przez rzymskich misjonarzy w Bułgarii z trzech przyczyn. Po pierwsze, wszelkie zmiany w wyznaniu wiary zostały kategorycznie zakazane przez sobory i tylko sobór powszechny mógł je zmienić.

Po drugie, zdaniem Bizantyńczyków formuła ta była błędna teologicznie, jako że naruszała równowagę między jednością i różnorodnością Trójcy Świętej. Po trzecie wreszcie, formuła ta była stosowana przez rzymskich misjonarzy w Bułgarii, która w przekonaniu Konstantynopola powinna podlegać jej zwierzchnictwu a łacińska misja odbierała mu to prawo, zwiększając tym samym wpływy Rzymu. Spory związane z Filioque doprowadziły 16 lipca 1054 roku do złożenia w kościele Hagia Sophia papieskiej bulli ekskomunikującej patriarchę Konstantynopola Cerulariusza. Następstwem tego było publiczne spalenie bulli a w konsekwencji, pomimo późniejszych prób ratowania jedności, zerwanie więzi z Rzymem i rozłączenie się kościołów wschodniego i zachodniego. Odtąd też dla podkreślenia ciągłości tradycji Kościół Wschodni zaczął określać się mianem ortodoksyjnego czyli prawosławnego.

Na kształtowanie się charakteru kościoła prawosławnego oraz na jego doktrynę największy wpływ wywarł właśnie okres sporów obrazoburczych. Jego zaś skutki stały się widoczne zwłaszcza w sztuce, monastycyźmie oraz stosunkach kościelno-państwowych. VII Sobór Ekumeniczny ustanowił ścisłą zależność pomiędzy sztuką religijną a doktryną chrystologiczną. Nowa sztuka zdobnicza, bogata w biblijną symbolikę opisywała wiernym odwieczny porządek świata. Centralne, pierwszoplanowe miejsce bizantyjskiego kościoła i bizantyjskiej ikony zajął Chrystus Pantokrator, któremu ustępują miejsca Aniołowie i Święci. W ten symboliczny sposób sztuka prawosławna przedstawiała wiernym odwiedzającym świątynię nie tylko przedwieczny porządek wszechświata, ale wyznaczać zaczęła miejsce danego człowieka w strukturze społecznej.

Pierwszym widomym tego znakiem jest przedzielenie prawosławnego prezbiterium bogatym i kunsztownym ikonostasem przeniesionym wraz ze swą symboliką z synagogi. Odgradza on nie tylko sacrum od profanum, lecz wskazuje, iż nie każdy może przekroczyć to święte miejsce – inaczej mówiąc, nie każdy jest w stanie dojść do tych samych godności. To, co chcieli wyrazić poprzez symbole bizantyjscy artyści wyraził otwarcie, jeszcze w trakcie sporów obrazoburczych, cesarz Leon III w liście do papieża Grzegorza II: “Jestem cesarzem i kapłanem”. Słowa te są żywym dowodem na autentyczną kontynuację tradycji Cesarstwa Rzymskiego przez cesarstwo wschodniorzymskie, a po jego upadku – o czym będzie mowa niżej, w roku 1453 przez największe państwo prawosławne, Rosję. Można ryzykować tezę, iż jest to wręcz kontynuacja oktawiańskiej tradycji cezara-boga naturalnie w odmienionej już formie, tożsama jednak co do swej istoty. Kolejnym przejawem tej tendencji było, poczynając od Konstantyna, uznawanie się cesarzy za ziemskich namiestników Boga i głosicieli prawdy objawionej. Poczynając od roku 843 cesarze wschodniorzymscy utrwalili swą pozycję jako ostatecznej instancji zatwierdzającej kanony i reguły kościelne, choć przyznać należy, iż kościół zdołał utrzymać pewną niezależność od władzy świeckiej – co z kolei przejawiało się w stanowieniu kanonów przez sobory. Jednak w kontekście opisanych wcześniej postanowień synodów w Nicei oraz Konstantynopolu podporządkowujących, jak pamiętamy strukturę kościoła administracji państwowej oraz zwierzchnictwa stolicy państwa nad Kościołem, rola cesarza w niczym nie została umniejszona.

Upadek ikonoklazmu doprowadził wreszcie do odrodzenia monastycyzmu. Przywrócenie kultu obrazów przyczyniło się do wzrostu prestiżu mnichów, wyrażającego się między innymi w zwiększeniu ilości ziemskich dóbr klasztornych. W tym okresie kościół prawosławny wypracował także właściwą sobie liturgię, która podobnie jak sztuka, w sposób symboliczny wyrażała odwieczny porządek świata.

Pierwszym tego przejawem jest skłonność prawosławia do hieratyzmu – przejaskrawionego poczucia sacrum i tajemnicy. Już cesarz Justynian w roku 565 zwrócił uwagę, na sposób wygłaszania słów anafory , czyli modlitwy eucharystycznej. Wymawiane były one mianowicie tak cicho, aby zebrany lud nie mógł ich usłyszeć. Charakterystyczne dla wschodniego kościoła są słowa wypowiadane w trakcie ukazywania Chleba i Wina: “rzeczy święte dla świętych”.

Materialnym odpowiednikiem bizantyjskiego hieratyzmu jest opisany wcześniej prawosławny ikonostas. Dla liturgii prawosławnej charakterystyczna jest także podkreślająca różnice strukturalne, rola diakona będącego pośrednikiem pomiędzy kapłanem celebrującym nabożeństwa a wiernymi. Pobudza on i kieruje modlitwą ludu, wskazuje na najważniejsze momenty ceremonii. Stając pomiędzy wiernymi a kapłanem pełni on swojego rodzaju rolę “żywego ikonostasu”. Taka forma pobożności przypomina, jak już powiedziano, sposoby oddawania czci władcom wczesnego cesarstwa i nie powinno to dziwić, zwarzywszy na przywiązanie Bizantyńczyków do tradycji z jednej strony, z drugiej ze względu na kontynuację cesarstwa rzymskiego przez Konstantynopol aż do jego zdobycia przez Turków 29 kwietnia 1453 roku.

Ukształtowana w opisany wyżej sposób tradycja kościelna i państwowa cesarstwa wschodniorzymskiego owocowała w doniosłe skutki dla państw i narodów mających swe korzenie w kulturze Bizancjum. W połowie lat osiemdziesiątych X wieku Bizancjum przeżywało jeden z najpoważniejszych w swej historii kryzysów spowodowany zagrożeniem północnych granic państwa przez Bułgarów.

Nie mogąc samodzielnie oprzeć się ciągłym najazdom tego ludu oraz w obliczu buntu cesarskiego generała Bardasa Fokasa, cesarz Bazyli II zwrócił się o pomoc do księcia ruskiego Włodzimierza. Włodzimierz zgodził się jej udzielić pod warunkiem zawarcia sojuszu z Konstantynopolem i małżeństwa z siostrą cesarza, Anną. Zgodę na to cesarz, jako władca chrześcijański, uzależnił od przyjęcia przez księcia kijowskiego chrztu. W ten oto sposób około roku 988 Ruś kijowska – będąca protoplastą państwa rosyjskiego dołączyła do grona narodów chrześcijańskich, otwierając sobie tym samym drogę do przyszłej potęgi, ale też została ona wciągnięta w sferę kultury bizantyńskiej.

Najważniejsze miasto ówczesnej Rusi – Kijów otrzymało swą metropolię będącą prowincją patriarchatu bizantyńskiego. Cerkiew stała się odtąd początkowo dla wyższych warstw społeczeństwa, ważnym kanałem przenikania tradycji oraz kultury wschodniego cesarstwa. Po przełożeniu z greki na ruski Nomokanonu – zarysu prawa kanonicznego i rozporządzeń cesarskich Rusini zostali zapoznani z dwoma filarami państwa bizantyńskiego: “symfonicznego” stosunku Kościoła do państwa oraz z doktryną o powszechności cesarstwa chrześcijańskiego, którego ośrodkiem był Konstantynopol. Obie te zasady w późniejszych wiekach stały się przyczynami uznania cerkwi prawosławnej jako religii państwowej oraz przedstawiały cesarza bizantyjskiego jako władcę wyznaczonego przez Boga. Zwłaszcza ta druga zasada po upadku Konstantynopola wyznaczyła pozycję rosyjskich carów jako władców Nowego, Trzeciego Rzymu.

Koniec zarządu ósmego inkwizytora generalnego Valdesa. Panowanie Filipa II

Po Karolu V nastąpił monarcha, którego można poczytywać za plagę ludzkości. Monarchą tym był Filip II, od dawna wtajemniczony w rządy królestwa Hiszpanii, skutkiem długich nieobecności i dalekich wojen, które wiódł cesarz.

Filip II daleko bardziej nietolerancyjny, a rów­nie przesądny jak jego ojciec, zamiast bronić swojego narodu od inkwizycji i korzystać z jej rozdwojeń z Rzymem, aby zrzucić jarzmo papieża, zapragnął jeszcze bardziej rozszerzyć władzę świętego oficjum i narzucić jego jarzmo tym swoim poddanym zewnątrz Hiszpanii, którzy zawsze stawiali najenergiczniejszy opór ustanowieniu tego trybunału.

Zaledwie Filip osiadł na tronie, wnet wydał kil­ka rozporządzeń zgodnych z jego religijnym prze­konaniem i z systemem przyjętym przez generalne­go inkwizytora Valdesa. Jeden rozkaz zachęcał delatorów, przyrzekając im część majątku po oskar­żonym, skoro zostanie skazany; drugi wydany 7 września 1558 r. zagrażał śmiercią wszystkim sprzedającym, kupującym, albo nawet i czytającym zakazane książki, których katalog co rok znako­micie powiększano. Łatwo pojąć, jakie wywołać mogły rezultaty tak srogie rozporządzenia w naro­dzie zepsutym, który auto-da-fe uważał za zabawę, który sądził, że się zasługuje Bogu, denuncjując lu­dzi pragnących oświecić swój umysł, który bezkarnie posługiwał się najhaniebniejszemi środkami, byle potępić obwinionych, którym pozazdrościł majątku.

Inkwizytorowie wnosząc po względach od Filipa II doznawanych, że mogą uzyskać u niego wszystko czego zechcą, powzięli zamiar zorganizowania wo­jennego zakonu świętego oficjum, pod nazwą Naj­świętszej Panny Miecza, którego wielkim mistrzem miał być generalny inkwizytor hiszpański, członka­mi zaś sami tylko Hiszpani, nie pochodzący ani z żydów, ani z Maurów, ani z heretyków, jak rów­nież nie będący potomkami chrześcijan skazanych i ka­ranych przez inkwizycję. Instytucja ta pozornie miała na celu obronę religii katolickiej, tamowanie napływu do królestwa żydów, Maurów i jakich bądź heretyków.

Reprezentanci prawie wszystkich hiszpańskich kościołów i czterdzieści szlachetnych rodzin, pro­jekt ten przyjęli. Generalny inkwizytor i Rada Najwyższa zatwierdzili statuty; brakowało tylko królewskiej sankcji. Starano się o nią, przedsta­wiając królowi, że zakon Białego Miecza przyniesie Hiszpanii jak największe korzyści, mianowicie przez znaczne pomnożenie sił wojennych, bez żadnego kosztu ze strony skarbu. Filip zalecił radzie swojej rozpatrzenie planu wspomnianej instytucji, i zapew­ne byłby dał na nią sankcję, lecz pewien szlachcic kastylijski, zwrócił jego uwagę na to, że zakon Białego Miecza może z czasem mocno zagrozić powadze monarchy, jeżeli generalny inkwizytor na złe -użyje fanatycznych wojsk, których samowładnym przywódcą zostanie; że zresztą inkwizycja już była zbyt możną i równie nieroztropną jak niepolityczną, byłoby więc rzeczą nader nieroztropną wzmagać jej potęgę, zatwierdzając urządzenie projektowanego wojennego zakonu. Filip II dbały o utrzymanie swojej powagi, zastanowił się i wkrótce odgadł, jak niebez­pieczną jest rzeczą oddawać armię pod rozporządze­nie generalnego inkwizytora, i oświadczył, że nie uznaje potrzeby tworzenia nowego zakonu, zatem uważa, że interes ten należy odłożyć do dalszego czasu.

Jeżeli niepodobna obliczyć wszystkich następstw, jakieby sprowadziła za sobą ta wojskowa organizacja pod naczelnictwem generalnego inkwizytora, złożona z mnóstwa ludzi zobowiązanych przysięgą do ślepego dlań posłuszeństwa, to można także wąt­pić, że przy tej nowej pomocy inkwizycja hiszpań­ska zdołałaby wkrótce narzucić swoje jarzmo całej Europie. Szczęściem usłuchano raz głosu rozsądku i zdrowej polityki, a Europa bez wstecznego kroku mogła powoli podążać ku wiekowi filozofii.

Tymczasem pomimo odmowy Filipa, ciągle co­raz srożej występowano przeciwko heretykom. Pa­pież Paweł IV upoważnił generalnego inkwizytora Valdcsa do wydawania świeckiej władzy wszystkich lutrów nie recydywistów, przekonanych o dogmatyzowanie.

Druga bulla papieska odwoływała wszelkie po­zwolenia udzielone na czytanie zakazanych książek, i zalecała generalnemu inkwizytorowi ścigać wszyst­kie osoby, któreby takowe czytały lub w domach swoich przechowywały. Bulla przepisywała spowied­nikom, aby wymogli od penitentów swoich zezna­nie, czy nie znają kogo, kto by podobnych książek ożywał i przyczyniał się do ich obiegu; wymagała także, aby na spowiadających się wkładano obwiązek donoszenia świętemu oficjum o wszystkim, co-by pod tym względem wiedzieli, pod karą ekskomuniki większej, pozostawionej jego świętobliwości i generalnemu inkwizytorowi Hiszpanii. Spowied­nicy nie dopełniający włożonego na nich obowiąz­ku, mieli być karani jako winni, nawet w razie gdy penitent ich rozwiązany przez nich ze wspomnianego występku byłby biskupem lub arcybiskupem, patriarchą albo kardynałem.  Naturalnie że ten nowy środek pomnożył liczbę denuncjacji, wywołał za­trzymanie i oddanie pod sąd mnóstwa osób i przy­sporzył obrzędów auto-da-fe.

Mianowicie w Valladolidzie i Sewilli egzekucje te wystąpiły w całym blasku. W pierwszym z tych miast wyprawiono auto-da-fe generalne w r. 1559 w obecności księcia Don Karlosa i księżniczki Jo­anny. Władze cywilne, znaczna liczba hiszpańskich grandów, mnóstwo margrabiów, hrabiów, wicehrabiów, baronów, szlachty i znakomitych donn zajmo­wało pierwsze miejsca na tej barbarzyńskiej cere­monii. Pojawiło się tam czternaście osób przezna­czonych na spalenie, a wielką ich liczbę dopuszczo­no do pojednania i pokuty; posąg i kości jednej kobiety rzucono także w płomienie.

Donna Eleonora de Vibero, małżonka Piotra Cazalli, naczelnika izby obrachunkowej finansów królewskich, była właścicielką grobowej kaplicy w kościele klasztoru Ś-go Benedykta królewskiego w Valladolidzie; pogrzebano ją tam jako katoliczkę, bo nigdy nie istniało podejrzenia o jej ortodoksji; tymczasem prokurator inkwizycji oskarżył ją b luteranizm i jako zmarłą w herezji, choć przed śmiercią przyjęła sakramenty. Prokurator oparł oskarżenie na zeznaniach świadków, więźniów, których brano lub którym zagrażano wzięciem na tortury: z ze­znań ich okazywało się, że dom Eleonory de Vibero służył za dom modlitwy luteranom z Valladolidu; ogłoszono ją zatem za zmarłą w herezji, pamięć jej znieważono aż do potomności, a majątek skon­fiskowano ; rozkazano ciało jćj wyjąć z grobu i wy­dać na ogień, a dom zrównać z ziemią, zabraniając odbudowania go, i rozkazując na jego miejscu wznieść pomnik ze stosownym opisem na nim ca­łego wypadku. Wszystkie te rozporządzenia wy­konano.

Pomiędzy osobami, które zginęły na tern auto-da-fe znajdował się doktor Augustyn Cazalla (syn Eleonory de Vibero), ksiądz i kanonik Salamanki, jał­mużnik i kaznodzieja królewski. Obwiniono go o wy­znawanie herezji luteranizmu, o głośne roztrząsanie dogmatów na luterskich schadzkach w Yalladolidzie i korespondowanie z lutrami w Sewilli. Cazalla za­przeczył przypisywanym sobie faktom w deklaracjach stwierdzanych przysięgą i w innych, które przedstawił, gdy nastąpiło opublikowanie dowodów. Nakazano torturę, zaprowadzono kanonika Sala­manki do więzienia, gdzie ją miał wycierpieć. Nie potrzebowano uciekać się do tego środka, bo oskar­żony obiecał przyznać się, że był lutrem, lecz nie dogmatyzującym jak mu zarzucano, bo nauki swo­jej nie udzielał nikomu. Wyłożył przyczyny, dla których nie mógł dotychczas uczynić deklaracji, i przyrzekł być na przyszłość dobrym katolikiem, jeżeli zyska przebaczenie; atoli inkwizytorowie nie uznali za właściwe ułaskawić go od kary głównej, bo świadkowie utrzymywali, że przesądzał dogma-ta: skazany tymczasem okazywał wszelkie oznaki nawrócenia aż do chwili kary. Jako żałującemu zrobiono tę ulgę, że go uduszono przed wydaniem płomieniom.

Franciszek Cazalla, brat Augusta, proboszcz z Hormigosu, z razu zapierał się czynionych mu za­rzutów, lecz na torturach wyznał wszystko, podpi­sał swoje zeznania i prosił o dopuszczenie do pojed­nania. Odmówiono mu tej łaski, i skazano go na wydanie świeckiej władzy, chociaż nie był ani recy­dywistą ani dogmatyzująeyni, ponieważ utrzymy­wano, że żal jego pochodził z przyczyny obawy śmierci. W rzeczy samej, gdy stanął na rusztowa­niu, widząc brata tak żałującego i gorliwego dla ka­tolicyzmu, szydził z jego upominali, spojrzał nań z pogardą jakby dla wyrzucenia mu jego podłości, i oddał ducha w pośród płomieni, bardzo spo­kojnie, bez dania najmniejszego znaku żalu lub boleści.

Donna Beatrk de Vibero Cazalla, siostra dwóch poprzednich ofiar, z początku trzymała się także systemu zaprzeczenia, lecz na torturach wyznała wszystko i prosiła o pojednanie; lecz dano tylko za nią dwa głosy przeciw dziesięciu, zrobiono rekurs do Rady Najwyższej, która oświadczyła, że należy ją skazać na śmierć. Beatrix spowiadała się, została uduszona i wydana płomieniom.

Alfons Peres, ksiądz z Valencji, doktor teologii, wypierał się czynionych mu zarzutów. Wzięty na tortury nie zniósł gwałtowności męki i przyznał się do winy; oświadczył żal, a po zdegradowauiu go i uduszeniu, został spalony podobnie jak inni.

Licencyat Antoni Herrezuelo, adwokat z miasta Turo, skazany jako luteranin, umarł w płomieniach, nie okazawszy żadnego żalu kiedy go prowadzono na stracenie. Doktor Cazalla na osobności napominał go, podwoił swoje usiłowania przy rusztowaniu; lecz nadaremnie: Antoni szydził z jego mowy, cho­ciaż już był przywiązany do słupa, a drzewo już pod nim palić się zaczynało. Jeden z łuczników otacza­jących stos rozgniewany taką odwagą, przebił Herezuelę swoją lancą, z której popłynęła krew z cia­ła płomieniami objętego. Umarł nie wymówiwszy ani słowa. Słowem, żadna z czterdziestu ofiar nie dogmatyzowała, żadna nie należała do powtórnie wpadłych w herezję; a jednak inkwizytorowie nie wierzyli, aby żal ich nie pochodził jedynie z obawy śmierci, ponieważ do mniemanej” winy przyznały się jedynie po wzięciu na tortury.

Pomiędzy osobami pojednanemi podczas auto-da-fe odznaczyło się dwóch członków rodziny Au­gusta Cazalli: Jan Yibero Cazalla, ukarany jako luter, skazany na utratę majątku i wolności i na wieczne więzienie san-beniło, i donna Konstancya de Vibero Cazalla, mająca uledz tej samej karze. Donna ta pozostawiła czternaścioro osieroconych dzieci.

Drugie auto-da-fe odbyło się w ValIadolidzie w październiku tegoż samego roku. Inkwizytorowie, pragnąc uczcić tą uroczystością Filipa II, czekali na powrót jego z Hollandyi, i wyprawili obrząd jesz­cze świetniejszy niż pierwszy. Wydano płomieniom trzynaście osób, jednego trupa i jeden posąg, a wielu innych przypuszczono do pojednania i pokuty. Zde­gradowano księży należących do liczby skazanych, a generalny inkwizytor, arcybiskup Sewilli, żądał następnie od króla tejże samej przysięgi, jaką zło­żyli przy pierwszym obrzędzie don Karlos i księżna regentka królestwa,- to jest: opieki i obrony dla iiir kwizycyi i wykrywania jej wszystkiego, coby kto­kolwiek mówił przeciw wierze.

Filip dopełnił tej formalności, i podpisał obiet­nicę, odczytaną w pośród zgromadzenia przez urzędnika inkwizycji.

Pomiędzy skazanymi zauważano don Karl osa de Sezo, szlachcica z Werony, syna biskupa Plazencyi we Włoszech, należącego do jednej z najznakomit­szych rodzin w kraju. Uchodził on za człowieka świat­łego i zręcznego, który wyświadczył wielkie usługi cesarzowi Karolowi Piątemu. Aresztowany w Logronie i zaprowadzony do tajemnych więzień w Valladolidzie, w rok potem zawiadomiony został, aby się na dzień następny przygotował do śmierci.

Don Karlos de Sezo, zażądawszy papieru i pióra, napisał swoje wyznanie wiary zupełnie luterańskie. Utrzymywał, że nauka ta była prawdziwą ewange­liczną wiarą, nie zaś nauka kościoła, którą od kilku wieków zepsuto, i oświadczył, że w tej wierze umrzeć pragnie. Nadaremnie egzortowano Don Sezę przez całą noc; zatkano mu usta, aby podczas auto-da-fe i udając się na miejsce kary, nie mógł opowiadać swojej nauki. Gdy go przywiązano do słupa, odjęto mu knebel, i znowu upominano, aby się nawrócił; lecz nie chciał słuchać żadnego księdza, z wielkim krzykiem wołał, aby zapalono drzewo, które go po­chłonąć miało. Kaci usłuchali go.

W parafii Pedrosa, aresztowano księdza Piotra de Cazalla, brata doktora Antoniego de Cazalla, który zginął w poprzedniem auto-da-fe. Obwiniono go o luterańskie opinie. Wyznał czego żądano i wynu­rzył chęć pojednania. Rada Najwyis2a\)o rozpozna­niu interesu, wyrzekła relaksacyę, bo Cazallę ob­winiono o opowiadanie herezji. Zawiadomiono mu o wyroku, aby się przygotowywał na śmierć, ale spowiadać się nie chciał, na auto-da fe poszedł za­kneblowany. Gdy go przywiązano do słupa, zażą­dał spowiednika, w skutek czego przed spaleniem został uduszony.

‚ Dominik Sanchez, ksiądz z Villa Mediana przy Logronie, przyjął herezję, nasłuchawszy się rozpraw Sezy i czytając jego dzieła.  Skazany na spalenie

 żywcem,_ poszedł za przykładem Piotra Cazalli i umarł jak on.

Franciszek Dominik de Boxas, ksiądz dominika­nin, pierwszą deklarację złożył świętemu oficjum w Valladolidzie, 12 maja 1558 r. Zalecono mu, aby zrobił kilka innych, ponieważ cofał w jednej to co zeznał- w drugiej, w celu obrony katechizmu i róż­nych ułożonych przez niego kazań. Skazany na tortury za takie odwoływania, prosił o oszczędze­nie mu okropności męczarni, których obawiał się bardziej niż śmierci. Oświadczono mu że uzyska tę łaskę, jeżeli przyrzeknie wyznać to, co dotąd taił; zgodził się na to, dodał kilka nowych deklaracyj do pierwszych i prosił o pojednanie. Wezwano” go, aby przygotował się na śmierć w dniu następnym. Wte­dy wyjawił wiele ważnych rzeczy na korzyść osób, przeciw którym zeznawał na poprzednich badaniach i które mógł skompromitować. Jednak odmówił spowiedzi, i kiedy go sprowadzono z rusztowania auto-da-fe dla przeniesienia na stos, obrócił się do króla i zawołał, że umiera w obronie prawdziwej Ewangelii, którą była Ewangelia Lutra. Filip ka­zał włożyć mu knebel, miał go jeszcze gdy go uwią­zano u słupa; lecz w chwili gdy miano stos zapalać, zabrakło mu odwagi, zażądał spowiednika, otrzy­mał rozgrzeszenie, po czym uduszono go.

Służącego proboszcza Cazalli skazano również na relaksację, jako lutra dogmatyzującego i niepoprawionego.

Poprowadzono go na karę z kneblem w ustach i po­zostawiono mu takowy do chwili, w której przywią­zany został do słupa. Ponieważ nie żądał spowiednika, więc stos zapalono; gdy się spaliły wiążące ge sznu­ry, rzucił się na rusztowanie, na którym dostrzegł spowiadających się kilku skazanych niechcących umierać w ogniu. Księża na nowo dawali mu osta­teczne nauki, lecz ten człowiek widząc, że Sezo stoi niezachwiany, chociaż go już obejmują płomienie, wrócił na stos i zawołał, aby przyłożono drzewa, bo chciał umrzeć podobnie jak don Karlos Sezo. Łucz­nicy i kaci na wyścigi uczynili zadosyć tej ostat­niej woli.

Donna Katarzyna de Keinoso, zakonnica z Citeaux, miała lat dwadzieścia jeden, gdy ją aresztowa­no. Była ona spokrewniona z rodziną doktora Ca­zalli. Dowiedziono, że wyznawała luteranizm, Katarzynę skazano na ogień, spowiadała się i według zwyczaju uduszono ją przed spaleniem.

Joanna de Sanchez, z klasy kobiet zwanych świę­toszkami, skazana została jako luteranka. Gdy dowiedziała się o swoim wyroku, przecięła sobie gardło nożyczkami, i niepoprawiona umarła w więzieniu.

Prawie wszystkie osoby spalone na tein auto-da-fe, lub skazane na pokutę, należały do bogatych i szanownych rodzin. Postrzegano między niemi kilku mnichów i kilka zakonnic, co wnosić kazało, że nauka Lutra przeniknęła aż do klasztorów, i że się nią zajmowano bardziej w tych ustroniach próż­niactwa, aniżeli w domowych kółkach.

Właśnie gdy obchodzono to auto-da-fe, umarł w Rzymie papież Paweł IV, a lud nienawidzący jego pamięć za ciągłe protegowanie inkwizycji, skruszył jego statuę na Kapitolu, tudzież spalił jego pałac razem z pałacem świętego oficjum i jego archiwami; wszystkich więźniów wypuszczono, słowem nastąpił bunt powszechny. Lecz ta katastrofa nie przeraziła wcale hiszpańskich inkwizytorów; we wszystkich miastach, w których się znajdowali inkwizytorowie, wyprawiano liczne auto-da-fe, a w Valladolidzie wiel­kie czyniono przygotowania do obchodu trzeciego, które Filip II miał zaszczycić swoją obecnością. Monarcha ten nie mógł się na nićm jednak znajdo­wać, bo wtedy wykonywał swoją filantropię w in­nych prowincjach; pomimo to jednak auto-da-fe się odbyło. Spalono na nim czternaście osób i kości trzech doktorów, pomiędzy którymi znajdo­wały się kości owego Egidyusza, o którym mówili­śmy, i Konstantego Pereza, który był przyjacielem Karola Piątego. Konstanty Perez umarł w więzie­niu świętego oficjum po wycierpieniu najokropniej­szych męczarni.

Ceremonia rozpoczęła się przywróceniem czci pamięci donny Joanny Bohorques, którą święte oficjum aresztowało za niepokonanie luterańskich uczuć swojej siostry: co podawało ją w podejrzenie o ich podzielanie. Inkwizytorowie do niesłychane­go stopnia posunęli swoją srogość. Nie czekając aż ta nieszczęśliwa donna uwolniona zostanie od ciężą- . ru, który już przeszło pół roku nosiła w swojćm ło­nie, zamknęli ją w swoich niezdrowych więzieniach; skoro została rozwiązana, porwano jej dziecię, i za­nim odzyskała zdrowie, inkwizytorowie wzięli ją na tortury w sposób tak gwałtowny, że słabe jej jesz­cze członki aż do kości poprzerzynano sznurami, a że płuca popękały od tortury przez wodę, więc wyrzuciła z siebie potoki krwi. Poczem odniesiono ją do więzienia, gdzie umarła w kilka dni później. Ponieważ zapierała się ciągle, nawet w pośród cier­pień, potwory, które ją zabiły, sądziły, że dosyć uczynią, skoro naprawiając swoją zbrodnię, ogłoszą tę ofiarę ich barbarzyństwa jako niewinną.

Co większa, sami inkwizytorowie przyznawali, że na torturach może zginąć tyle niewinnych co win­nych, lecz nie przerażając się tą straszliwą prawdą, utrzymywali owszem, że nie tyle należy ubolewać nad śmiercią stu katolików bez zarzutu, ponieważ idą wprost do raju, ile raczej nad uniknieniem jej przez jednego heretyka, mogącego obłąkać i zgubić daleko większą liczbę wiernych. Z jakąż przygnę­biającą odpowiedzialnością ci sędziowie, obarczeni ciężarem swoich nieprawości, mieli kiedyś stanąć przed trybunałem Przedwiecznego 1

Pomiędzy skazanymi, którzy figurowali na innym auto-da-fe, odbytym w Sewilli tegoż roku, znajdo­wać się „Wilhelm Franco, człowiek nadzwyczaj ucz­ciwy i równie prawy jak wesoły. Pewien ksiądz uwiódł mu żonę i zakłócił domowe jego szczęście. Franco nie mogąc przeszkodzić trwaniu tej szkarad­nej intrygi, często przed przyjaciółmi użalał się na swoje nieszczęście, i jednego dnia w pewnym zgromadzeniu, gdzie mówiono o czyściu, wyraził się: Że ma już dosyć tego jaki cierpi w towarzystwie swojej żony, i że już dla siebie nie potrzebuje in­nego. „Wyrażenie się to powtórzono przed inkwizy­torami, którzy kazali zamknąć Frankę w tajemnych więzieniach świętego oficjum, jako podejrzanego o luteranizm, i za to jedno wyrażenie skazali go na zamknięcie, którego termin sami oznaczyć mieli.

Lecz gdy inkwizytorowie Sewilli tak srodze ob­chodzili się z izacnym Franką, tymczasem istotę naj­nikczemniejszą, najgodniejszą pogardy w całej Hisz­panii, Antoniego Sancheza, skazali na sto razów chłosty. Przekonany o fałszywe świadectwa przeciw własnemu ojcu, którego oskarżał o obrzezanie dziec­ka, wyznał, że uczynił to pragnąc, aby ojca spalo­no. Cóż to za przerażające przeciwieństwo między okropnością wykonaną na biednym France, a mię­dzy ojcobójcą Sanchezem! Historia inkwizycji przed­stawia tysiące przykładów podobnego pobłażania dla ludzi, przeciw którym prawo wyrzeka karę od­wetu. Skąd pochodzi taka oburzająca protekcja, jeżeli nie stąd, że należało zachęcać delatorów?

Inkwizycje w Toledzie, Saragossie, Walencji, Logronie, Grenadzie, Cuency i wszystkie indyjskie współubiegały się niejako pod względem srogości z inkwizycjami Sewilli i Valladolidu. W kilku za­ledwie tomach można by pomieścić opis wszystkich spraw wytoczonych w owej epoce.

Święte oficjum bez przestanku ścigało osoby podejrzane o luteranizm, a przytem wywarło całą swoją wściekłość na żydów i mahometan. Widzia­no wówcza7, że ten krwi chciwy trybunał wdzierał się w rozpoznawanie wielu przestępstw, podpada­jących pod właściwość sądów cywilnych. I tak in­kwizytorowie Saragossy skazali kilkanaście osób na chłostę i pięć lat galer za przekradanie koni do Francji, albo za kontrabandę siarki, saletry i prochu.

Inkwizytorowie Walencji zajmowali się kara­niem osób obwinionych o pederastję, i kobiet ma­jących z sobą zdrożne stosunki, chociaż kara za te występki należała do organów praw cywilnych.

Pomiędzy osobami skazanymi i ukaranymi przez inkwizycję za rządów Valdesa, znajdujemy:

  1. Ceklarzy, których oćwiczono i wysłano na 10-cioletnie galery, za dozwalanie obwinionym znoszenia się z sobą i za obchodzenie się z nimi z niejaką łagodnością.
  2. Dziewczyny publiczne za utrzymywanie, że wszeteczeństwo nie jest śmiertelnym grzechem.
  3. Fabrykanta sukna, którego spalono za spis­kowanie przeciwko alkadowi więzień świętego oficjum.
  4. Kilku nieszczęśliwych, którzy po wyjściu z więzienia inkwizycji, rozgłaszali o popełnianej tam grozie tak z mężczyznami jak kobietami.
  5. Członka municypalności sewilskiej za oświad­czenie, że niezmierne summy składane na ołtarzu w Wielki Czwartek, przyniosłyby ulgę wielu rodzi­nom pozbawionym chleba, i że takie ich użycie by­łoby przyjemniejsze Bogu.

Na koniec w rzędzie ofiar owej epoki liczą: arcy­biskupów, biskupów, kanoników, księży i mnichów, generałów jezuitów, wiele zakonnic, niezmierną ilość żydów i Maurów, którzy wrócili z Afryki w na­dziei, że spokojnie umrą na rodzinnej ziemi, a byli to prawie wszyscy ludzie światli i prawdziwie po­bożni, lecz nie pochwalający surowości inkwizycji. Całe rodziny jednego dnia ginęły na stosach, a nie przeminął żaden rok, w którym by każda inkwizycji nie wyprawiła z całą okazałością jednego lub dwóch generalnych auto-da-fe, nie licząc egzekucji i pojednań, które się wykonywały w stałych ter­minach.

Za rządów także generalnego inkwizytora Val-desa, z pogardą prawa narodów i traktatów istnieją­cych między królem Hiszpanii a inneini dworami Europy, święte ofticyum aresztowało, sądziło i ska­zywało na śmierć za luteranizm angielskich, fran-cuzkich i genewskich kupców, przybyłych do Hisz­panii z bogatemi ładunkami, które przywłasz­czyć sobie inkwizycja nie wstydziła się. Pomimo wszelkich konfiskat i kar nakładanych na pojedna­nych, skarb świętego ofncymn zawsze był pusty; przyszło do tego, iż musiano upraszać papieża o bre-ve upoważniające do nałożenia podatku na docho­dy z biskupstw i kanonij, którego to podatku bis­kupi i kanonicy płacić nie chcieli i którego nigdy w zupełności pobrać nie było można. ,

Filip II i generalny inkwizytor Valdes niemniej surowi byli dla innych ludów podległych ich potwor­nej władzy. Mieszkańcy hrabstwa Flandryi, którzy znosili inkwizytorów przysłanych przez Karola Pią­tego, bo ich uważali wprost za czasowych agentów, przerazili się powziąwszy wiadomość, że Filip za­mierzył uorganizować ośmnaście inkwizycyj w dye-cezyach Flandryi według tego samego planu co inkwizycja hiszpańska, i odrzucili ten krwawy trybu-bunał. Opór ten oburzył despotycznego Filipa i sprowadził długie a krwawe wojny, które wyczer­pały skarby i siły Hiszpanii, a których skutkiem by­ło oswobodzenie się tych prowincyj i utworzenie Rzeczypospolitej Holenderskiej.

Udało się Filipowi poddać wyspę Sardynię pod hiszpańską inkwizycję, ale nie powiodły mu się naj­zupełniej zabiegi o wprowadzenie hiszpańskiego systemu do Księzstwa Medyolańskiego. Lud, szlach­ta, biskupi i wszyscy urzędnicy jawnie oświadczyli się przeciw ustanowieniu znienawidzonego w całej Europie trybunału; rozruchy trwały aż do chwili, w której gubernator, przewidujący zły koniec przed­sięwzięcia swojego monarchy, ubłagał go, aby za­niechaniem swojego zamiaru uspokoił wrzenie Me-dyolańczyków.

Filip zajmował się, także inkwizycja amery­kańską;, ustanowił trzy trybunały w tej części hisz­pańskiej monarchii i udarował niemi miasta Limę Meksyk i Kartaginę. Te trybunały podlegały ju­rysdykcji wielkiego inkwizytora hiszpańskiego. Pierwsze auto-da-fe obchodzono w Meksyku. Za­szło to w roku śmierci Ferdynanda Corteza, zdo­bywcy tego rozległego państwa: spalono na niem jednego Francuza i jednego Anglika, a przeszło ośm-dziesiąt osób skazano na rozmaite kary.

Nakoniec troskliwość Filipa II o zbawienie swo­ich ludów wyrodziła w umyśle jego zamiar utwo­rzenia trybunału inkwizjTjjnego pochodnego, ma­jącego wyrokować i ścigać heretyków na okrętach. Trybunał ten utworzono najprzód pod nazwą inkwizycji galer, a później pod nazwą inkwizycji floty i armii, lecz pomiędzy marynarzami długo istnieć nie mógł, ponieważ przekonano się, że tamował że­glugę.

Po tej inkwizycji flot, nastąpiła inkwizycja ko­mor, mająca obowiązek przeszkadzać wprowadza­niu zakazanych książek; mianowano kommisarzy świętego oficjum we wszjTstkich portach, a szyka­ny ich wielce się przyczyniły do sparaliżowania handlu morskiego w Hiszpanii.

Ale Filipowi nastręczała się jeszcze inna sposob­ność okazania swojej gorliwości dla świętego oficjum. Gdy prawem spadku w r. 1580 pozyskał koronę portugalską, chciał poddać inkwizycję tego królestwa pod inkwizycję Hiszpanii, dla większej tożsamości i jedności w sprawach wiary; ale była to chęć nadaremna, ponieważ Filipa uznano królem portugalskim pod wyraźnym warunkiem, że ta ko­rona będzie zupełnie niezależna od korony hiszpań­skiej, że królestwem zarządzać będą władze zwy­czajne, tudzież rady ustanowione w Lizbonie, i że naród pod żadnym względem nie będzie potrzebo­wał uciekać się do Madrytu i oczekiwać stamtąd postanowień.

Gdy tak Filip II, przy zabójczym blasku auto-da-fć, jaśniejącym we wszystkich prowinejach Hisz­panii, szukał środków zrównoważenia niepowodzeń, jakich inkwizycja doznawała w Medyolanie, Flandrii i Portugalii, święte oficjum znalazło się w po­trzebie przedsięwzięcia szybkich i srogich środków przeciwko wielu rzymsko-katolickim księżom, któ­rzy jako spowiednicy nadużywali swego powołania i uwodzili lub podmawiali swoje penitentld. Skandal ten tak się rozpowszechnił, że papież nadesłał hisz­pańskim inkwizytorom breva, nakazujące ścigać wszystkich księży i mnichów, których obwiniał głos publiczny.

Ponieważ niebezpieczną naówczas było rzeczą rozgłaszać tego rodzaju sprawy, albowiem lutrzy nie­zawodnie nie omieszkaliby użyć tego za niebezpiecz­ną broń przeciw usznej spowiedzi, święte oficjum zatem przystąpiło do tych spraw z jak największą oględnością, a tern łatwiej mogło nie ogłaszać swo­jego postępowania, że część tych postępków popeł­niano w klasztornej ciszy i w innych religijnych samotniach. Roczniki inkwizycji podają nam z tego względu sprawę wytoczoną pewnemu kapucynowi, która w głównej treści była następująca:

Kapucyn ten był spowiednikiem siedemnastu ko­biet, stanowiących zgromadzenie w mieście Kartagenie; umiał przejąć je tak wielkim ku niemu za­ufaniem, że go uważały za człowieka świętego i za wyrocznię niebios. Przekonawszy się, że reputacja jego już dostatecznie się ustaliła, korzystał z częs­tych widywań się u konfesjonału, i zaczął wpajać swoje zasady w młode bigotki. Do każdej z nich przemawiał tymi słowy:

„Pan nasz Jezus Chrystus raczył mi objawić się w hostyi w chwili podniesienia, i rzekł: Prawie wszystkie dusze, których pobożnością kierujesz, są mi przyjemne, ponieważ prawdziwie ukochały cno­tę i usiłują dążyć do doskonałości; mianowicie ta­ka (tu wymienił osobę, do której mówił); dusza jej jest tak doskonała, iż pokonała już wszystkie swoje ziemskie skłonności, z wyjątkiem jednej: zmysłowości, która ją mocno dręczy; bo nieprzyja­ciel ciała wielką ma nad nią moc, z powodu jej mło­dości, siły i wrodzonych wdzięków, żywo podżega­jących do rozkoszy. Aby zatem wynagrodzić jej cnotę i aby zjednoczyła się doskonale z moją miłoś­cią i służyła mi ze spokójnością, jakiej nie doznaje, a na którą cnotami swojemi zasługuje, polecam ci, abyś jej w mojem imieniu udzielił rozgrzeszenia, jakiego dla spoczynku potrzebuje, oświadczając, że może zadosyć uczynić swojej namiętności, byle to wyraźnie uczyniła wspólnie z tobą, oraz aby dla uuiknienia wszelkiej zgrozy, przed wszystkimi za­chowała to w jak największym sekrecie, nie mó­wiąc nic i nikomu, ani nawet innemu spowiedniko­wi, bo zwolniona przepisem, którego jej udzielam, nie zgrzeszy pod tym warunkiem, i ujrzy święty koniec wszelkich swoich niespokojności, byle tylko codzien­nie czyniła nowe postępy na drodze świątobliwości.'”

Gdy jedna z tych kobiet, mająca lat dwadzieścia pięć, niebezpiecznie zachorowała, zażądała innego spowiednika, a wykrywszy przed nim w zupełności wszystko co zaszło, zobowiązała się wyznać to samo przed świętem oficjum, z obawy, jak to mocno po­dejrzewała, aby coś podobnego nie przytrafiło się innym kobietom tegoż zgromadzenia. Po odzyska­niu zdrowia poszła denuncjować się inkwizycji i oświadczyła, że przez lat trzy pozostawała w wy­stępnych stosunkach ze swoim spowiednikiem; że w duszy i sumieniu nie mogła nigdy wierzyć, aby objawienie, o którćni mówił, było prawdziwe, lecz że udawała, iż wierzy jego słowom, aby bez wstydu mo­gła uledz jego żądaniom.

Inkwizycja przekonała się, że podobny stosu­nek istniał z dwunastu innemi bigotkami te­goż zgromadzenia. Pozostałe cztery były albo bar­dzo stare, albo bardzo brzydkie.

Natychmiast wszystkie nabożnisie porozwożono po różnych innych klasztorach; ale obawiano się popełnić nieroztropność przez aresztowanie spowied­nika i przeniesienie go do tajemnych więzień, po­nieważ lud mniemałby niezawodnie, iż jego sprawa zostaje w związku ze sprawą tych dewotek, prze­znaczonych odtąd na mimowolne pozostanie zakon­nicami, na pozór niby bez żadnego wdania się w to inkwizycji.

Napisaną o tćm do Rady Najwyższej, która za­żądała, aby winnego przysłano do Madrytu. Dano mu  trzy zwyczajne posłuchania admonicyjne;

odpowiedział, iż sumienie nie wyrzuca mu żadnej zbrodni pod względem attrybutów inkwizycji, i że niezmiernie się dziwi widząc się jej więźniem. Da­no mu uczuć, iż niepodobieństwem jest, aby Jezus Chrystus objawił mu się w hostyi i uwolnił od jed­nego z dziesięciu bożych przykazań, które zawsze i na zawsze obowiązują. Odpowiedział, że tak sa­mo rzecz się ma i z piątćm przykazaniem, a jednak Bóg rozgrzeszył z niego patryarchę Abrahama, sko­ro anioł rozkazał mu odebrać życie swojemu syno­wi; że należy tak samo tłómaczyć i przykazanie siódme, ponieważ Bóg dozwolił Hebreom zabierać sprzęty Egipcyan. Zrobiono mu uwagę, że w obu tych razach chodzi o tajemnice sprzyjające religii; on zaś odparł, że w tern co zaszło między nim a je­go penitentkami, Bóg miał również tenże sam za­miar, mianowicie uspokojenie sumienia trzynastu dusz cnotliwych, i doprowadzenie ich do doskonałej zgody ze swoją bozkością. Jeden z badających za­rzucał mu, iż to rzecz-szczególna, że tak wiel­ka cnota znalazła się w trzynastu młodych i pięk­nych kobietach, a bynajmniej nie posiadały jej trzy stare i jedna brzydka; niezrażony odpowiedział na to ustępem z Pisma Świętego: Duch Święty wieje tam gdzie chce.

Przed skazaniem już mnich ten miał tylko mieć jedno posłuchanie, i z razu obstawał przy pierwot­nych swoich zeznaniach. Lecz że chodziło o spale­nie żywcem, zażądał nowego widzenia się z inkwi­zytorami, i oświadczył najprzód, iż winien jest zaśle­pienia, ponieważ objawienie się Jezusa w Eucharys-tyi wziął za rzeczywiste, kiedy tymczasem było tylko złudzeniem; ale postrzegłszy, że nie oszuka inkwizytorów, i że takowi zamierzali ustrzedz go od relaksacji, jeżeli przyzna się do hypokryzyi i zbrodni swoich, wyznał wszystko i poddał się wszelkiej pokucie, jaka mu naznaczona będzie.

Inkwizytorowie nadali interesowi obrót korzyst­ny dla obwinionego, i kapucyn, który zasłużył na karę śmierci jako świętokradca, hypokryta, roz­pustnik, uwodziciel i krzywoprzysięzca, skazany tylko został na wyrzeczenie się swoich błędów (ab-juratio de levij i na pięcioletnie więzienie w jed­nym z klasztorów jego zakonu, gdzie umarł po upłj’wie lat trzech.

Taka jest w skróceniu historya kapucyna z Kar-tageny; moglibyśmy tu przytoczyć kilka innych po­dobnych, lecz sądzimy, że ta jedna daje dostateczne pojęcie o obyczajach hiszpańskich za czasów, w któ­rych inkwizycja stała na szczycie swojej srogości i potęgi.

Inkwizytor generalny Yaldes po przedsięwzięciu ‚

naj tajemniej szych środków przeciw księżom i mni­chom uwodzącym kobiety, i dostrzegając, że z czasem prawie zupełnie zapomniano o dawnych prawach świętego oficjum, że inkwizytorowie w prowadze­niu spraw od ich kompentencyi zależących trzymali się tylko pewnej rutyny, uznał potrzebę zmiany te­go porządku rzeczy. Mógł był poprzestać na prze­druku regulaminów, które ogłosił Torquemada i je­go następca Deza, lecz gdy od owej pory nastręczało się mnóstwo nadzwyczajnych wypadków, które spo­wodowały inkwizytorów do kolejnego dodawania różnych artykułów, Valdes mniemał, iż stosowniej będzie zebrać razem mające być zachowywane usta­wy, tworzące jedno tylko prawo ze wszystkich, które z doświadczenia okazały się najużyteczniejszemi. Po licznych zatćm konferencjach, w których mieli udział członkowie Rady Najwyższej, dnia 2 wrze­śnia 1561 r. generalny inkwizytor ogłosił w Madry­cie edykt złożony z 81 artykułów, które utworzyły kodeks inkwizycyjny o formowaniu spraw i o sta-nowczćm ich sądzeniu.

Aby oszczędzić czytelnikom nudów nieodłącz­nych odczytania literalnego tekstu tego organiczne-• go prawa świętego oficjum, odsyłamy ich do praw dawnych, których nowe zestawienie, lekko przero­bione, stanowiło kodeks Yaldesa.  Inkwizytor ten

wielce się wystrzegał, aby nie uregulować w nim sposobu postępowania w sprawach wytaczanych przez rodziny, w celu naprawienia czci i pamięci ich krewnych, — których niesprawiedliwie stra­cono, lub którzy umarli w tajemnych więzieniach. Obawa przymusu do zwrotu ogromnych majątków, które inkwizycja przywłaszczyła sobie od lat kilku, stanowiła zapewne przyczynę tego ważnego opusz­czenia. Duch tego prawa nie mógł być przyjazny dla nikogo, nawet w artykułach niby broniących strony oskarżonej. A tak nieład i samowolność pa­nowały nieustannie w trybunale świętego oficjum.

Następnie Valdes wszelkich dołożył starań, aby prześladować znowu wspomnianego Caranzę. Gdzież lepiej maluje się wadliwość i odraza inkwizycyjnego trybunału, jeżeli nie w procesie wytoczonym temu arcybiskupowi, jeżeli nie w sławnej procedurze, której akta tworzą dwadzieścia cztery tomy in-folio, każdy złożony z 1,100 lub 1,200 stronic? Pro­ces ten następnie po krotce tak rozebrać możemy:

Bartłomieja Caranzę, professora teologii, uwa­żano za najenotliwszego w Hiszpanii człowieka. Cnoty jego, obyczaje, pobożność i miłosierdzie dla ubogich sprawiły, że naród go uwielbiał, a król względami obdarzał. Karol Piąty wyprawił go na koncylium trydenckie jako teologa, a Filip II mia­nowawszy go swoim spowiednikiem, powierzył mu arcybiskupstwo toledańskie. Papież Paweł IV, któ­ry bliżej poznał i wysoko ocenił Carranzę, na kon-cylium uwolnił go od informacyji, których dwór rzymski zwykł był żądać od biskupów nominatów, i bez żadnych innych formalności nadesłał mu swą bullę.

. Wielki inkwizytor, w nieograniczonej swojej nie­nawiści i zazdrości, tak dobrze intrygował u kilku biskupów, iż zdołał wywołać denuncyacyę na Car­ranzę jako podejrzanego o sprzyjanie opiniom Lu­tra. Aresztowano] Carranzę z wielkićm podziwie-niem poważającej go całej Europy. Na więzienie przeznaczono mu mieszkanie zajmowane po większej części przez inkwizytorów, obowiązanych mieć go na oku. Arcybiskup odrzucił najprzód prawomoc­ność generalnego inkwizytora; lecz gdy ten już był otrzymał od papieża breve upoważniające go do prze­śladowania Carranzy .oświadczy ł się więc sam za kom­petentnego. Arcybiskup odrzucił go dla mnóstwa powodów, które sędziowie przyjęli. Była naówczas kwestya o przesłaniu całej procedury do Rzymu. Lecz nie uczyniono tego, bo sprawa mogła okryć wstydem naczelnika świętego oficjum i kilka in­nych osób, które następnie dostąpiły najwyższch godności w kościele.

Kiedy Valdesowi udało się wmówić w Filipa II i w papieża Sykstusa IV, że Carranza był prawdzi­wym heretykiem, ciągle trzymał go w więzieniu i dalej proces prowadził; lecz gdy nie mógł zebrać dowodów potrzebnych do skazania go, kazał ocią­gać się z dalszem prowadzeniem sprawy, i trzymał arcybiskupa w zamknięciu blizko lat ośm.

Byłby go zapewne tam trzymał aż do śmierci, lecz nieprzewidziana okoliczność dostarczyła kró–lowi bardzo wiele dowodów przyjaznych dla arcy­biskupa, które generalny inkwizytor z akt usunąć umiał- Wtedy wykryły się wszystkie intrygi Val-desa, a papież złożył go z urzędu. Carranza wy­szedł z więzienia i udał się do Rzymu, gdzie Syks­tus V i ojcowie koncylium go wezwali. Tegoż sa­mego roku destytucyi Yaldesa, to jest 1566, otrzy­mał tam absolucyę i umarł we dwa lata później.

Dumny nadzwyczajną władzą jaką mu Paweł IV nadał, Valdes zeszedł ze wskazanej sobie drogi, i zamiast zabrać się do prześladowania lutrów i in­nych heretyków, wymierzył ciosy swoje przeciwko ludziom sławiryin, którzy przez głęboką znajomość teologii i znakomite cnoty, zasłużyli na nazwę do­ktorów trydenckiego koncylium i ojców wiary. Ci szanowni prałaci, mocno zbijający opinie Lutra, tak w pismach jak i w mowach swoich, oskarżeni zostali o stronności dla luteranizmu, a inkwizycja śmiała aresztować kilku z pomiędzy nich. Szczęś­ciem pewne okoliczności, zupełnie niezależne od Valdesa, położyły koniec temu skandalicznemu po­stępowaniu, którego samo przedsięwzięcie już do­statecznie pohańbiło na zawsze święty trybunał. Valdes niepowstrzymany niczym w swojej gorliwoś­ci również kazał inkwizytorom Murcyi, aby prze­śladowali syna cesarza Marokku, który przybył bardzo młodo do Hiszpanii i tam kazał się ochrzcić. Oskarżono go, że się oddawał czarnej magii i czarnoksięstwu. Święte oficjum wystawiło go na auto-da-fe, w kartonowej corosa, zdobnej w djabły i ro­gi na głowie; zamknięto go na trzy lata w klaszto­rze, a następnie wygnano z królestw Walencji, A­ragonu i Murcyi. Pomiędzy ofiarami inkwizytorjalnego systemu Valdesa znajdujemy jeszcze kilku świętych i innych osób poważanych przez kościół hiszpański. Do ich liczby należą cnotliwy Bartło­miej de los Casas, biskup Chiappy w Ameryce i trzej pierwsi generałowie towarzystwa Jezusowego, świę-‚ ty Ignacy Loyola, Layez i święty Franciszek Borgia. ś-go Ignacego wtrącono do więzienia, a dwóch jego następców prześladowano jako fanatyków illumi-nalóto.

Oto jak się wyraził w owej epoce Melchior Ca-no, biskup wysp Kanaryjskich, o jezuitach w Uście pisanym do Jana Regla, dawnego spowiednika Ka­rola Piątego:

„Mniemam zatćm (i zaprawdę), iż oni to są il-luminaci ci ludzie zaguby, których szatan tylekroć wprowadzał w szranki kościoła, od czasu gnosty-ków aż do dni naszych; którzy się zaczęli razem z kościołem i istnieć mają aż do dnia sądu ostatecz­nego. Wszyscy wiedzą że Bóg raczył oświecić naj­jaśniejszego cesarza naszego w tym wielkim intere­sie ; kiedy monarcha nasz przypomni sobie jak Lu­ter zaczął w Niemczech, i zważy, że z iskry, na któ­rą sądzono że można nie zważać, rozżarzył się pożar, przeciw któremu wszelkie usiłowania okazały się daremnemi, pozna, że co się teraz dzieje pomiędzy nowymi ludźmi (jezuitami), może się wyrodzić w tak wielkie złe dla Hiszpanii, że skoro król nasz za­pragnie, niepodobna mu będzie zapobiec temu.”

Jeżeli wypadek zdarzył, że biskup wysp Ka­naryjskich miał słuszność, to jednak nie usprawie­dliwia prześladowań, jakimi święte oficjum do­tknęło zwierzchników tego zakonu, którego chytra polityka tak długo chwiała królewską władzą; bo z początku jezuici odznaczali się samymi tylko cno­tami.  Yaldes prócz tego prześladował wielu uczo­nych, którzy nie chcieli ulec błędnym opiniom scholastyków, i dla wsławienia swoich inkwizytorjalnych rządów, nie szanował ani powagi władzy, ani swobody literackiej.

Yaldes sprawował obowiązki generalnego in­kwizytora Hiszpanii przez lat dwadzieścia pięć i po­tępił 19,600 ofiar, z których spalono żywcem 2,400 w wyobrażeniach 1,200, a 16,000 zamknięto w wię­zieniach lub zesłano na galery.

Szósty i siódmy generalny inkwizytor Juan Pardo de Tavera i Juan García de Loaysa

Karol V ku końcowi roku 1538 wybrał kardy­nała D. Jana Pedro de Tabera, arcybiskupa Toleda, na następcę inkwizytora generalnego w królestwie, Alfonsa Mauriquego; ale papież Paweł III przysłał mu zatwierdzającą bullę dopiero w rok później. Przez ten czas Huda Najwyiaza sama kierowała in­teresami inkwizycji, i nie widzimy wtedy nic godniejszego uwagi, nad rozkaz cesarski zabraniający f inkwizytorom w Ameryce oddawać pod sąd Indian. Rozkaz ten wywołały zapewne skargi dochodzące do Karola ze wszystkich miast Ameryki, w których ustanowiono święte oficjum.

W następnym roku ukazała się bulla papieża Pawła III, ustanawiająca Towarzystwo Jezusowe; w tejże chwili uczniowie Ignacego Loyoli przybyli do Hiszpanii i Portugalii, gdzie wzbudzili zazdrość w inkwizytorach.

Ponieważ święte oficjum nie przestawało do­pełniać egzekucji, Rada Najwyższa zdecydowała się na koniec przepisać inkwizytorom środki mniej okrutne, winne zmniejszyć liczbę ofiar; wydała zatem instrukcje prowincjonalnym trybunałom, w któ­rych wyrzekła: że jeżeli oskarżony wydany na ska­zanie władzy świeckiej, jako niepoprawny, nawróci się w sposób niedopuszczający wątpliwości o jego żalu, nie będzie wcale wydawany na poniesienie ka­ry śmierci, ale inkwizytorowie dozwolą mu pojedna­nia i pokuty. Środka jednak tego nie można stoso­wać do skazanych jako recydywiści, bo jedyną dla nich łaską było nie palenie żywcem, ale pozbawie­nie życia przez inną karę, uważaną za mniej okropną.

Dopiero za generalnego inkwizytora Tabery ustanowiono w Rzymie kongregację świętego oficjum, mocą bulli z 1 kwietnia 1545 r. W niej pa­pież nadawał tytuł i prawa generalnych inkwizytorów wiary kilku kardynałom i dominikanom. Gdy instytucja ta przejęła inkwizytorów hiszpańskich obawą zamachu na ich supremację, papież musiał się tłumaczyć i oświadczył publicznie, że nie miał bynajmniej zamiaru zmieniać rzeczy dawnej usta­nowionych i że instytucja generalnych inkwizyto­rów w niczym nie ujmuje praw, które służą innym inkwizytorom. Niemniej jednak, bądź że z czasem zapomniano o tym oświadczeniu, bądź że osłabło jego znaczenie, inkwizycja generalna rzymska po kilkakroć, pozwalała sobie dyktować prawa inkwizycji generalnej hiszpańskiej, lecz ta pretensja dworu rzymskiego nie imponowała zgoła general­nym inkwizytorom tego królestwa; bronili oni cią­gle i tak silnie swoich mniemanych praw, że kilka­krotnie odmawiali wykonania apostolskich brevów, skoro takowe sprzeciwiały się decyzjom, jakie uchwalili zgodnie z Radą Najwyższą. Hiszpańscy inkwizytorowie byliby niewątpliwie inaczej postąpi­li, gdyby nie mieli pewności, że udając się do króla i interesując jego politykę, zmuszą władzę królew­ską do wdania się w spory i do sprzeciwiania roz­kazom papieży, którzy bez wsparcia tej wszech­władnej siły, postąpiliby z nimi jak ze zbuntowa­nymi delegatami, i sprowadziliby ich do stanowiska prostych księży, wyrzekając złożenie ich z urzędu.

Krok więc, na który ośmieliła- się hiszpańska inkwizycja dla utrzymania swojej powagi wobec wszelkiej innej władzy, i nadużycie przez general­nych inkwizytorów niechybnych środków, którymi rozporządzali dla omylenia królewskiego zaufania, stanowiły prawdziwą przyczynę ciągłych nieporo­zumień, które poróżniły dwór rzymski z dworem madryckim.

Inkwizytorowie dobrowolnie nieposłuszni papie­żowi, umieli także nie słuchać króla, ilekroć chcieli wyminąć jego rozkazy. I tak, kiedy w r. 1543 Ka­rol Piąty odjął świętemu oficjum prawo wykonywa­nia jurysdykcji królewskiej, to jest przywilej są­dzenia swoich urzędników, familiarów i innych świeckich oficjalistów inkwizycji, za przewinienia obce wierze, inkwizytorowie Barcelony wytoczyli skandaliczny proces vice-królowi Katalonii, ponie­waż on sam kazał ścigać jednego ceklarza familia-ra i sługę wielkiego woźnego świętego oficjum w tern mieście, którzy dopuścili się kontrawencji co do przepisów o noszeniu broni. Prześladowania ze strony vice-króla inkwizytorowie uważali jako zamach i ciężką obrazę świętego trybunału wiary-, ośmielili się upraszać Karola V o karę, a cesarz ten z pogardą swojego własnego dekretu z r. 1535, za­żądał od vice-króla, aby uległ i prosił o absolucję

ud cautelam od zarzutów, na jakie się naraził, prze­śladując tych nędzników. Vice-król musiał wystą­pić na uroczystym auto-da-fe, aby go tam uwolnio­no od występku obrazy inkwizycji.

„W Sycylii gdzie inkwizycja zależała od wielkie­go inkwizytora Hiszpanii, zdarzyła się jednocześnie sprawa tejże samej natury. Vice-król tej wyspy kazał stawić przed trybunałami dwóch familiarów inkwizycji, których tam skazano na chłostę za przestępstwa pociągające za sobą tę karę. Dziekan inkwizytorów sycylijskich zaniósł skargę do gene­ralnego inkwizytora Tabery, a ten uzyskał świetne zadosyćuczynienie od Filipa Austryackiego, który podczas nieobecności Karola Piątego, zarządzał wszystkimi królestwami hiszpańskiej monarchii. Ten młody książę, również zabobonny jak jego oj­ciec, napisał natychmiast do vice-króla Sycylii, aby się poddał pokucie, jaką mu nakażą inkwizytorowie, i aby starał się o absolucję od swojego występku.

Te dwa wypadki udawadniają dostatecznie fałszywość polityki królów hiszpańskich, ponieważ narażali się na zjednywanie sobie najstraszliwszych nieprzyjaciół, byle tylko przypodobać się inkwizy­torom, mającym nieograniczone zachcenia. I rzeczy­wiście jeżeli vice-król Sycylii doznał tego poniżenia tak nienaturalnego w jego położeniu, od niego tylko zależało wywołać powszechne powstanie i zniweczyć inkwizycję, gdyż Sycylianie tak dobrze byli usposo­bieni do zniweczenia świętego oficjum i zrzucenia jarzma hiszpańskiego inkwizytora, że jedno słowo vice króla byłoby dostateczne do powołania ich pod broń. Zuchwalstwo inkwizytorów nie obliczało nigdy skutków przedsięwzięć i wszystko się im udawało.

Za rządów także wielkiego inkwizytora Tabery pojawił się ów wielki szalbierz Jan Perez de Saavedra, znany pod nazwą fałszywego nuncjusza por­tugalskiego. Należy przenieść się w wiek zabobo­nów i ciemnoty, aby pojąć, że jeden mnich, bez po­wołania i jedynie za pomocą podrabianych dowodów, zdołał niewolniczo zawładnąć całym królestwem. Historia tego bezczelnika oczyszczona z licznych bajek, rozsiewanych na jego rachunek, powinna mieścić się w historii inkwizycji.

Jan Perez de Saavedra, szczególnym obdarzony geniuszem, przez jakiś czas wprawiał się do podra­biania apostolskich buli, królewskich rozkazów wekslów i t.p., i naśladował je tak doskonale, iż po­trafił posługiwać się niemi tak, iż nikt nie wątpił o ich autentyczności. Tym sposobem udało mu się uchodzić za komandora orderu wojskowego Ś-go Jakóba, za co przez półtora roku pobierał trzy ty­siące dukatów dochodu; wkrótce za pomocą podro­bionych obligów królewskich, nabył trzysta sześć­dziesiąt tysięcy dukatów, i sekret tak wielkiego majątku nigdy nie byłby wyszedł na jaw, gdyby mu nie przyszła fantazja uchodzić za kardynała i chęć sprawowania obowiązków papieskiego legata.

Saavedra przebywał w królestwie Algarbii, wkrótce po zatwierdzeniu instytucji jezuitów; wtem przybył do tego kraju ksiądz tego towarzystwa, opatrzony apostolskim breve, upoważniającym go do założenia kolegium jego towarzystwa w Portu­galii. Saavedra słyszał jego kazanie i tak był nim zadowolony, że go zaprosił na obiad i zatrzymał kil­ka dni przy sobie.  Jezuita poznawszy przez ten czas talent Saavedry, oświadczył mu, iż pragnie mieć fac simile swojego breve, doskonale jego ręką naśladowane, któreby zawierało także pochwały Towarzystwa Jezusowego.  Żądanie jezuity Saavedra wykonał tak zręcznie, iż obaj uznali, że ten akt doskonale może zastąpić oryginał.   Dla uzupełnie­nia dobra, jakie mogłoby przynieść Portugalii usta­nowienie kolegium nowych kaznodziei apostolskich Towarzystwa Jezusowego, Saavedra i jezuita osądzili, iż korzystną byłoby rzeczą urządzić tam trybu­nał inkwizycyjny według planu przyjętego w Hisz­panii. To postanowiwszy, Saavedra, udał się do Tubilli, miasta w tejże prowincji, gdzie przy pomocy jezuity, zredagował bullę apostolską, której potrze­bowali do swojego projektu, a zarazem mniemane listy Karola Piątego, tudzież księcia Filipa jego sy­na, do króla Portugalii Jana III. Rozgłoszono, że tę nową bullę przysłano Saavedrze jako legatowi a latere, dla założenia inkwizycji w Portugalii, skoro monarcha na to się zgodzi. Saa.edra udał się do Sewilli, przyjął na swój koszt dwóch powier­ników, z których jeden musiał mu służyć za sekre­tarza, drugi zaś za marszałka dworu; kupił lektyki i srebne naczynia i zamierzył przywdziać szaty rzymskiego kardynała. Wysłał do Korduby i Gre­nady swoich dwóch powierników, dla zamówienia tam służących, i polecił, aby potem jego powozem udali się do Badajozu, gdzie uchodzić mieli za faini-liarów kardynała przybyłego z Rzymu, który ma przejeżdżać przez to miasto w podróży do Portu­galii i urządzić tam inkwizycję; mieli oni także głosić, iż on sam wnet przybędzie, bo podróżuje pocztą.

W oznaczonym czasie, Saavedra zjawił się w Ba­daj ozie, gdzie sekretarz, marszałek i słudzy publicznie ucałowali mu rękę, jako kardynałowi legatowi a latere. Z Badajozu wyjechał do Sewilli, gdzie w pałacu arcybiskupim przyjął go kardynał Loaisa, rezydujący w Madrycie, w charakterze generalnego apostolskiego komraisarza świętej krucjaty. Wszys­cy okazywali mu uszanowanie i przychylność.

Saavedra bawił w tym mieście osiemnaście dni, i przez ten czas wypłacili mu na mocy jego fałszy­wych obligów 1,130 dukątćw sukcessorowie mar­grabiego Tarify.

Poczym wyprawił swojego sekretarza do Lizbo­ny, z bullami i papierami, aby dwór uprzedzony o jego bliskim przybyciu, wydał potrzebne codo je­go przyjęcia rozporządzenia. Niespodziane przysłanie tego legata do Lizbony z bullami i papierami, wiel­ki wywołało rozruch u dworu, gdzie nie spodziewa-wano się takiej nowości; jednak król wyprawił do granicy wielkiego pana ze swojego dworu, aby sam przyjął kardynała legata, który też wyjechał do Lizbony gdzie przepędził trzy miesiące otoczony największymi względami.

Potem podróżował, po różnych stronach króles­twa, przebiegając wszystkie diecezje i żądając jak najbardziej szczegółowego o wszystkim sprawozda­nia. Trudno byłoby położyć koniec jego apostolskiej troskliwości, lecz nieprzewidziane okoliczności zwró­ciły uwagę na jego szalbierstwo. Generalny inkwi­zytor hiszpański Tabera wykrył oszusta, i gdy zwie­dzał jakąś parafię, kazał go aresztować; znaleziono przy nim znaczne summy w złocie, nabyte przez fałszowanie bon królewskich. Inkwizycja skazała Saavedrę na dziesięć lat galer, ale pozostawał tam najwięcej lat dziewięć i z rozkazu Filipa II wrócił na dwór w r. 1562.

Taka jest historia tego fałszywego nuncjusza apostolskiego, któremu Portugalczycy winni, jeżeli nie ustanowienie, to przynajmniej organizację u nich świętego oficjum; bo prawie wszystkie nominacje wydane przez Saavedrę utrzymały się pod pozorem, że święte oficjum było także potrzeb­ne w Portugalii, z powodu mnóstwa żydów osiadłych tam po wygnaniu ich z Hiszpanii.   Saavedra szal­bierz i fałszerz, którymu podobnych zawsze skazy­wano na karę główną, przez inkwizycję skazany był tylko na dziesięcioletnie galery; a tenże sam trybunał skazywał codziennie na spalenie żywcem nowych chrześcijan, zacnych i uczciwych, za nie-przyznanie się do zbrodni, częstokroć urojonych, o które obwiniali ich ludzie zawsze podejrzani. Gdy ten skandaliczny proces zajmował toledańskich in­kwizytorów, tymczasem inkwizytorowie innych pro-wincyj bez ustanku skazywali lutrów, mniemanych czarowników i magików, tudzież wiele innych osób, których sprawy z powodu niedorzeczności lub szka-rady swojćj treści umieścimy w końcu niniejszego

dziełka. Jednocześnie inkwizycja portugalska urzą­dzała sposoby znoszenia się z inkwizycja hiszpań­ską, aby obie użytecznie pracowały nad śledzeniem obwinionych.

Kardynał Tabera, szósty generalny inkwizytor, umarł 1 sierpnia 1545 r., w kilka dni po urodzeniu się don Karlosa Austrjackiego, syna Filipa IL Przy śmierci jego liczba trybunałów świętego oficjum by­ła ta sama co wówczas, gdy stanął na czele inkwizycji. Przez siedem lat rządów Tabery rozmaici inkwizytorowie hiszpańscy skazali 7,720 indywiduów, z których 840 spalono żywcem, a 420 w wyobraże­niach, inni ponieśli rozmaite kary i konfiskatę ma­jątków. W rachunku tym nie mieszczą się ofiary stracone i zesłane na galery przez tegoż generalne­go inkwizytora w Sycylii, w Ameryce i w Indyach. Liczba osób, które naówczas zginęły w płomieniach, musiała być przerażająca, kiedy Karol Piąty mimo swojej gorliwości dla inkwizycji, musiał zakazać brania Indyan pod sąd.

Kardynał don Garcia de Loaisa, chociaż w bar­dzo podeszłym wieku, nastąpił po generalnym in­kwizytorze Taberze; był on spowiednikiem Karola V, generalnym przeorem zakonu Ś-go Dominika, i ko-missarzem generalnym świętćj krucjaty. Rządy jego trwały tak krótko, iż nie miał czasu niczćm się od­znaczyć. Projektował jednak cesarzowi sprowadze­nie inkwizycji do stanowiska, jakie zajmowała przed wstąpieniem na tron Ferdynanda Katolickiego, lecz ze śmiercią jego zaszłą na początku 1546, projekt ten poszedł w zapomnienie.

Tegoż roku, Karol V zatrwożony postępami luteranizmu w Niemczech, obawiając się, aby nie prze­niknął do południowej Europy, znowu chciał zapro­wadzić inkwizycję w królestwie Neapolu. Wiedział on, że zamiar ten nie powiódł się jego przodkowi, ale ufny w swoje cesarskie dostojeństwo i świetne wypadki swojego panowania, sądził że może liczyć na powolność Neapolitanów.

Don Piotr Toledański, jego vice król, otrzymał rozkaz mianowania inkwizytorów i urzędników wy­branych pomiędzy mieszkańcami, mianowicie ludzi zdolnych zadosyć uczynić przedsiębranym zamiarom; przysłać rządowi listę mianować się mających osób, tudzież wszystkie potrzebne dokumenty, aby gene­ralny inkwizytor mógł dostarczyć potrzebnych prowizji i uprawnić władzę nowych inkwizytorów.

Po uskutecznieniu tego, dziekan inkwizytor Sy­cylii miał udać się do Neapolu wespół z sekretarzem i innymi urzędnikami inkwizycji, i ustanowić tam trybunał oraz wszelkie formy inkwizytorialnej jurysdykcji, iżby członkowie nowej instytucji szybko rozpocząć mogli urzędowanie.

Z razu te rozkazy cesarza nie napotkały trudno­ści w wykonaniu, lecz zaledwie dowiedziano się, że alguazylc nowej inkwizycji aresztowali j”uż kilka osób, Neapolitanie rzucili się do broni, wycięli część wojska hiszpańskiego, a resztę zmusili schronić się do twierdz. Karol V z obawy powszechnego buntu, zawarł układ z ludem, który wrócił do porządku, pod warunkiem, że cesarz zaniecha zamiaru ustano­wienia nowoczesnej inkwizycji w Neapolu.

Walka ta nastręcza nam godną uwagi okoliczność, mianowicie, że Paweł III jawnie protegował zbunto­wanych Neapolitanów, w celu odrzucenia hiszpań­skiej inkwizycji. Wszelkimi więc sposobami pod­żegał drażliwość Neapolitanów. Tym sposobem inkwizycja rzymska, od lat 3 zaprowadzona w Neapo­lu, bez najmniejszego szemrania odniosła w tym królestwie zwycięstwo nad hiszpańskim świętem oficjum. Widać tu jak mały miała religia udział w tych walkach politycznych, których ofiarami zaw­sze były ludy. Loaisa umarł 22 kwietnia 1546 r. W ciągu je­go sześcio-miesięcznych rządów, święte oficjum. potępiło 780 indywiduów: 120 poniosło karę ognia, a około 60 spalono w wyobrażeniach. Lecz zjawił się natychmiast wielki inkwizytor Valdes, a jego długie przywództwo inkwizycji podsycało stosy, bar­dzo często przypominając rządy obrzydliwego Torquemady.

Opisanie auto-da-fe

Święte oficjum miało zwyczaj obchodzić dwa rodzaje auto-da-fe: jedno cząstkowe, drugie ogólne.

Cząstkowe auto-da-fe odbywało się kilka razy do roku, w stałych epokach, mianowicie w przed­ostatni piątek Wielkiego postu i inne dni przez in­kwizytorów oznaczane. Na tych cząstkowych egzekucjach figurowała zawsze mniejsza liczba nieszczęś­liwych, aniżeli na egzekucjach ogólnych.

Egzekucje ogólne rzadziej się zdarzały; tego rodzaju widowiska pozostawiano na wielkie uro­czystości, jak n. p. na dzień wstąpienia na tron mo­narchy, na dzień jego zaślubin, na dzień urodzin jakiegoś infanta, lub na rocznice pamiątkowych dni; takim – ogólnym auto-da-fe inkwizycja fetowała arcykatolickich królów. Wszystkich skazanych, z których wielu od mnogich lat jęczało w więzieniu, wydobywano stamtąd żywych albo umarłych, aby figurowali na tym barbarzyńskim obrzędzie.

Na miesiąc przed dniem wyznaczonym na ogólne auto-da-fe, członkowie inkwizycji, poprzedzeni chorągwią swoją, wychodzili z cala kalwakatą z pa­łacu świętego oficjum na wielki plac, i oznajmiali .mieszkańcom, że za miesiąc od tego dnia nastąpi ogólna egzekucja osób skazanych przez inkwizycję. Następnie cała ta kalwakatą obchodziła miasto przy odgłosie trąb i kotłów. Od tej pory zajmowa­no się przygotowaniami potrzebnymi do nadania te­mu obrzędowi uroczystości i wspaniałości; w tym celu urządzano na wielkim placu teatr na pięćdzie­siąt stop długi, wzniesiony aż do wysokości kró­lewskiego balkonu, kiedy miasto, w którym miało nastąpić auto-da-fe, było stolicą.  Na końcach i całej długości tego teatru, po prawej stronie kró­lewskiego balkonu, wznosił się amfiteatr o dwu­dziestu pięciu lub trzydziestu stopniach, przezna­czony dla Rady Najwyższej i dla innych rad w Hiszpa­nii. Powyżej tych stopni widziano pod baldachimem krzesło wielkiego inkwizytora, wzniesione wyżej niż balkon królewski. Po lewej stronie balkonu i teatru urządzano drugi, amfiteatr, dla pomieszcze­nia na nim skazanych. W pośrodku wielkiego te­atru istniał drugi bardzo mały, podtrzymujący dwa rodzaje drewnianych klatek, otwierających się z góry, gdzie znajdowali się skazani podczas czytania im wyroku. Wprost naprzeciw tych klatek znajdowa­ły się dwie katedry, jedna dla czytającego wyroki, druga dla kaznodziei. Na koniec urządzano ołtarz przy placu radców.

Król, królewska rodzina, oraz wszystkie damy dworu, zajmowały królewski balkon. Inne balkony były również przygotowane dla ambassadorów i gran­dów koronnych, dla ludu zaś urządzano ogólne wzniesienia.

W miesiąc po ogłoszeniu auto-da-fe, rozpo­czynał ceremonię pochód szarbonierów, domini­kanów i familiarów, z kościoła udający się na wiel­ki plac; pochód ten wracał ustawiwszy przy ołtarzu krzyż zielony, owinięty czarną krepą, tudzież sztan­dar inkwizycji. Sami tylko dominikanie pozosta­wali na teatrze i przez część nocy śpiewali psalmy i odprawiali msze.

O godzinie siódmej rano, król, królowa i cały dwór pojawiali się na balkonie.

O ósmej, procesja wychodziła z pałacu inkwizycji, i dążyła na plac w następującym porządku:

  1. Stu szarbonierów, uzbrojonych w piki i mu­szkiety. Mieli prawo do udziału w procesji, bo dostarczali drzewa na spalenie heretyków.
  2. Dominikanie, poprzedzeni białym krzyżem.
  3. Sztandar inkwizycji, niesiony przez księcia Medinę Celi, według przywileju jego rodziny. Sztan­dar ten był zrobiony z czerwonego adamaszku, z wy-

. szytym na jednej stronie herbem Hiszpanii, a na drugiej gołym mieczem, otoczonym wieńcem wa­wrzynu.

  • Grandowie hiszpańscy i familiarowie inkwizycji.
  • Wszystkie ofiary, bez różnicy płci, uszyko­wane według kar mniej więcej srogich, na jakie by­ły skazane.

Skazani na lżejsze kary szli najpierw, boso, z odkrytemi głowy, ubrani w płócienne san-benito z wielkim żółtym krzyżem Ś-go Andrzeja na pier­siach i z takimże drugim na plecach. Za nimi szła klassa druga skazanych na biczowanie, na ga­lery i na uwięzienie. Następnie postępowali ci, którzy uniknąwszy ognia przez przyznanie się po osądzeniu, mieli być tylko uduszeni, ci mieli na so­bie san-benito z malowanymi na nim diabłami i płomieniami, kartonowe na trzy stopy wysokie czapki na głowie, zwane coroza, a malowane podobnie jak san-benito.

Zatwardziali, recydywiści i wszyscy, których miano spalić żywcem, szli na ostatku, przyodziani jak poprzedni, z tą różnicą, że na san-benito mieli wymalowane większe płomienie. Pomiędzy tymi nieszczęśliwymi, znajdowali się często zakneblowani. Każdemu ze skazanych na śmierć towarzyszyło dwóch familiarów i dwóch duchownych. Każdy skazany, do jakiej bądź klasy należał, trzymał w ręku żółtą woskową świecę.

Za ofiarami żyjącymi niesiono kartonowe posą­gi skazanych na spalenie, lecz zmarłych przed na­stąpieniem auto-da-fe; w skrzyniach niesiono także ich kości.

Wielki orszak złożony z Najwyższej Rady, z in­kwizytorów i duchowieństwa, zamykał pochód. Wiel­ki in wizy tor szedł na ostatku ubrany w fioletową suknię i eskortowany przez swoich przybocznych gwardzistów.

Skoro procesja przybyła na plac, a każdy usiadł, ksiądz odprawiał mszę świętą, aż do Ewan­gelii.   Wtedy wielki inkwizytor wstawał ze swego krzesła, a przywdziawszy kapę i mitrę, zbliżał się do królewskiego balkonu, żądając przysięgi, mocą której hiszpańscy królowie zobowiązywali się prote­gować katolicką wiarę, wytępiać herezję i całą swoją powagą dopomagać postępowaniu inkwizycji. Jego arcykatolicka królewska mość, stojąc z od­krytą głową poprzysięgał to wszystko. Tę samą przysięgę wykonywało całe zgromadzenie.

Po czym jeden dominikanin wstępował na ambonę i miał kazanie przeciw heretykom, pełne po­chwał dla inkwizycji. Po skończonym kazaniu spra­wozdawca świętego oficjum czytał wyroki; każdy skazany słuchał swojego wyroku klęcząc w klatce, po czym wracał na swoje miejsce.

Po odczytaniu wyroków, wielki inkwizytor wsta­wał ze swojego siedzenia i dawał absolucję na­wróconym, nieszczęśliwych zaś skazanych na utratę życia, oddawano w ręce władzy świeckiej, wsadzano ich na osłów i wieziono na guemadero, gdzie pono­sili śmierć. Tam znajdowało się tyle stosów, ile by­ło ofiar. Palono najprzód posągi i kości zmarłych; następnie kolejno przywiązywano wszystkich ska­zanych do słupów, umieszczonych pośrodku każde­go stosu i podkładano ogień.” Jedyną łaską, którą czyniono tym nieszczęśliwym, było zapytanie: czy chcą umrzeć jako dobrzy chrześcijanie?  W razie twierdzącej odpowiedzi, kat dusił ofiarę pierwej nim podłożył ogień pod stos.

Nawróceni skazani na wieczne więzienie, na ga­lery i biczowanie, odprowadzani byli do więzień świętego oficjum, skąd wychodzili dla wycierpienia naznaczonej im pokuty i dla odprowadzenia ich do miejsc przeznaczenia. Takie były formalności i obrzędy używane pod­czas tych barbarzyńskich egzekucji, które śmiano nazywać akiami wiary, którym król i dwór towa­rzyszyli, jakby jakiej wielkiej uroczystości. Hisz­pania winna im stratę połowy swojej ludności i hańbę zimnego ich znoszenia przez kilka wieków.

Wygnanie żydów, okrucieństwa i śmierć Torquemady

Starzy hiszpańscy chrześcijanie, których niena­wiść ku żydom wzrosła jeszcze bardziej, od czasu jak inkwizycja prześladować ich zaczęła, dokładali wszelkich starań ku obudzeniu podobnej nienawiści dla tych nieszczęśliwych tak w świętem oficjum jako i w rządzie. Obwiniano ich nie tylko o nama­wianie do apostazji dawnych swoich współwyznaw­ców, którzy przyjęli chrześcijańską wiarę, ale przy­pisywano im nawet wielką liczbę świętokradztw i zbrodni, jak np. porywanie chrześcijańskich dzieci i krzyżowanie ich w wielki piątek, w zamiarze na­śladowania śmierci Jezusa Chrystusa, zniewagę po­święcanych hostii, spiskowanie przeciw spokojności kraju. Prócz tego lekarzy i aptekarzy żydów ob­winiano o nadużywanie swojej nauki, o zadawanie śmierci chrześcijanom, których pielęgnowali. Do­wody jakoby poświadczające wszystkie te zbrodnie były niedorzeczne, lecz stronniczy duch przyjmował je jako przekonywające i użył ich dla wywołania wygnania wszystkich żydów z królestwa.

Izraelici uwiadomieni o grożącym niebezpie­czeństwie i przekonani, że dla odwrócenia burzy dosyć będzie ofiarować Ferdynandowi pieniądze, obowiązali się mu dostarczyć trzydzieści tysięcy dukatów na koszty wojny, prowadzonej z Maurami w Grenadzie. Ferdynand miał już zgodzić się na ten projekt; ale fanatyczny Torquemada śmiał oprzeć się temu, i w dniu 31marca 1492 r. ogłoszo­no dekret, nakazujący żydom wszelkiej płci i wieku wydalić się z Hiszpanii. Tym, którzy nie usłuchają tego rozkazu przed upływem czterech miesięcy, Ferdynand zagroził karą śmierci i konfiskatą ma­jątków.

Tak okrutny rozkaz postawił żydów hiszpań­skich w konieczności ucieczki albo chrztu. Prawie wszyscy pośpieszyli ze sprzedażą swoich majątków i z opuszczeniem kraju, zapewniającego im tak ma­ło bezpieczeństwa. Przez tę emigrację, Hiszpania straciła przeszło ośmkroć sto tysięcy mieszkańców, i to w chwili kiedy zawojowanie królestwa Grenady wydaliło do Afryki znaczną liczbę Maurów.

Wygnanie żydów i zajęcie Grenady przez wojska Ferdynanda, były to dwa pamiętne wypadki, które dostarczały nowych ofiar inkwizycji; bo pomiędzy mahometanami i izraelitami, którzy przyjęli chrześciańską wiarę dla pozostania w kraju, prawie wszys­cy byli tylko pozornie nawróceni. Wkrótce inkwi­zytorowie wykryli tych nieszczęśliwych, a sto­sy wnet mnóstwo ich pochłonęły. Przy tej sposob­ności Ferdynand dopomógł okrucieństwom świę­tego oficjum; historia uczy nas, jakim sposobem skazał na powolną śmierć kilku żydów znalezionych w Maladze, gdy odebrano Maurom to miasto; roz­kazał aby ich zabito kolczastymi trzcinami; okropna kara, na którą Maurowie skazywali tylko winnych obrazy majestatu.

Lecz poświęcenie żydów i Maurów niedostatecz­ne było dla fanatyka Torquemady; ośmielił się on nawet oddać pod sąd biskupów Segowii i Cala-horry, obu powszechnie szanowanych, i w tern tylko winnych, że byli synami ochrzczonych żydów. Na­daremnie ci dwaj prałaci przedstawiali apostolskie bulle, zabraniające inkwizytorom występować przeciw biskupom i oddające ich pod wyłączną jurysdykcję papieża. Torquemada przygotował sekretną instrukcję, która zmusiła obu obwinionych udać się do Rzymu i przedstawić papieżowi swoją obronę. Dosyć było naówczas, aby jaki żyd nawró­cony pozostawił po sobie majątek, a zaraz inkwizycja używała wszelkich możliwych środków, dla udowodnienia, że umarł w judejskiej herezji, dla pohańbienia tym sposobem jego pamięci, dla skon­fiskowania jego dóbr, wydobycia z grobu kości, wy­dania ich na stos i pozbawienia dzieci wszelkich godności. Taki to cel założył sobie Torquemada, występując przeciw obu prałatom; lecz przegrał z razu, bo papież wziął tę sprawę do serca, przesłał ją do opinii innych biskupów, którzy wydali przy­chylną dla obwinionych decyzję. Wynagradzając poniesione przez nich szkody, papież mianował bi­skupa Segowii posłem w Neapolu, a biskupa Cala-horry posłem w Wenecji.

Torquemada rozgniewany niemożnością zgubie­nia tych dwóch prałatów, znalazł jednak sposób wy­toczenia im nowego procesu, w którym zdołał prze­konać, że ci obaj biskupi na nowo wpadli w herezję, i spowodować zamknięcie ich w jednym zamku, gdzie umarli, pozbawieni majątków i biskupiej god­ności.   Intryga prawie zawsze zapewniała inkwi­zytorom powodzenie ich przedsięwzięć; to też nie wahali się przedsiębrać rzeczy niesprawiedliwych, ilekroć takowe dogadzały ich despotyzmowi.

Atoli usilna gorliwość Torquemady nie ograni­czała się jedynie na ściganiu osób; zwracał on tak­że baczność i na książki. Pomimo istnienia komisji złożonej z biskupów i prezesów różnych władz, obowiązanej rozpoznawać, cenzurować, dopuszczać do druku i sprzedaży, tudzież sprowadzać wszelkie książki, Torquemada korzystał z każdej okoliczności i prawa swoje tudzież jurysdykcję roz­ciągał do wszelkich płodów prasy. Zaczął w r. 1490 od spalenia rozmaitych Biblii hebrajskich, podczas auto-da-fe, które odbywało się w Salamance, pod pozorem że zarażone były błędami judaizmu. Wkrótce potem wyprawił inne auto-da-fe, na którym spalił przeszło sześć tysięcy tomów, które kwalifikatorowit inkwizjcyjnej rady uznali za niebez­pieczne, a między którymi znajdowało się wiele dzieł szacownych, w tern jedynie winnych, że ich nie rozumiano. Torquemada do tego stopnia posunął zuchwalstwo swoje, iż zniszczył całą bibliotekę don Henryka Aragońskiego, księcia krwi królewskiej? ogarniając tym sposobem swoją wandalską proskrypcją literaturę, nauki i sztuki, tudzież teologię i za­bobonne praktyki czarnoksięstwa.

Słowem Tomasz Torquemada, przez lat osiemnaście ubiegłych od czasu mianowania go wielkim inkwizytorem generalnym, do .16 września 1498 ro­ku, czyli do dnia jego śmierci, dopuścił się tak wiel­kich nadużyć, iż historycy nie zdołali dokładnie obliczyć ilości jego ofiar. Niektórzy utrzymywali, że Torquemada spalił lub skazał na hańbiące kary ‚ przeszło dwakroć sto tysięcy osób obojga płci; in­ni opierając obliczanie swoje na ówczesnych matrykułach i na wierze dawnych rękopisów, twierdzą w sposób bardziej stanowczy, że trzynaście inkwizycji w Sewilli, Kordubie, Jaenie, Toledzie, Kadyksie, Valladolidzie, Calahorze, Murcyi,Cuency,Saragossie, Walencji, Barcelonie i Majorce ustanowionych, kolejno od r. 1481 do 1487 za rządów Torquemady, skazało na spalenie 10,220, spaliło wyobrażenia6,860 skazało zaś na inne kary i konfiskatę majątków 97,371 osób. Potrzeba tu może dodać ważną uwagę, która powiększa rzeczywistą liczbę ofiar inkwizj-cyi; a mianowicie, że w liczbie 6,860 osób, których wyobrażenia spalono, znajduje się najmniej cztery tysiące takich, które powoli zginęły w więzieniach świętego oficjum, oraz blisko dwa tysiące takich, któ­rych kości wydobyte były z grobu; zostanie zatem bardzo mała liczba spalonych in effigio, którzy się wymknęli inkwizycji.  A tak za inkwizytorskich rządów Torquemady było w ogóle 114,401 rodzin skazanych na hańbę i rozpacz.

Wszystkie te nieszczęścia były skutkiem sys­temu przyjętego przez tego pierwszego wielkiego inkwizytora generalnego; usprawiedliwiają one po­wszechną nienawiść, jaka mu towarzyszyła aż do grobu, tudzież sromotę jego pamięci. Torquemada wiedział, że ciągłe niebezpieczeństwo groziło jego życiu; musiał zatem przedsiębrać wszelkiego rodza­ju ostrożności. W podróżach towarzyszyło mu pięć­dziesięciu inkwizycyjnych familiarów konno, a przeszło dwudziestu pieszo; ci rozświecali mu drogę, jakby dla korpusu wojska postępującego w pośród nieprzyjaciela. Niezależnie od tego miał zawsze na sobie obronę (jikornę), której przypisy­wano możność wykrywania i neutralizowania tru­cizn.

Okrutny jego zarząd i wywołane przezeń skar­gi przerażały nawet papieża, a Torquemada trzy razy musiał wysyłać swego towarzysza do Rzymu, z poleceniem bronienia go od obwinien, których był codziennym przedmiotem. Na koniec rzeczy zaszły tak daleko, iż Aleksander VI, znużony skargami, ciąg­le zewsząd na wielkiego inkwizytora zanoszpnemi, chciał go pozbawić władzy, do jakiej go upoważnił, lecz przeszkodziły mu w tern polityczne względy i szacunek dla hiszpańskiego dworu. Poprzestał zatem na wyprawieniu breve, z dnia 23 Czerwca 1494 roku, w którym oświadczył, że gdy Torquemada jest już w podeszłym wieku i cierpi na rozmaite dolegliwo­ści, przeto stolica apostolska sądzi stosownem, do­dać mu czterech biskupów, inkwizytorów general­nych, i nadaje im prawo ukończenia, wspólnie z wielkim inkwizytorem, wszelkich dotyczących wiary interesów. Środek ten byłby zapewnie wy­dał dobre skutki, ale Torquemada potrafił ubezwładnić rozporządzenie papieskiego breve.

Umarł, wywierając zawsze swój okrutny despotyzm, i sys­tem ten przekazał swoim następcom. Torquemada zdołał tak wielką trwogą przejąć wszystkich Hiszpanów, iż wielu znakomitych panów uznało za rzecz roztropną okazywać raczej przychylność świętemu oficjum, aniżeli prędzej lub póź­niej dozwolić na zaliczenie ich do klasy podejrza­nych, i dobrowolnie podjęli się obowiązku familiarów świętego oficjum.

Przykład ten tudzież pre­rogatywy i swobody, które Ferdynand nadał człon­kom tego rodzaju kongregacji, przywabiły mnóstwo osób z klas wyższych. Tym sposobem zrekrutowała. się ta milicja Chrystusowa, a jej legiony wkrótce wzrosły tak potwornie, że były miasta bardziej zaludnione uprzywilejowanymi familiarami aniżeli mieszkańcami ulegającymi prawom mu­nicypalnym. Familiarowie ci pełnili obowiązki przybocznych gwardzistów przy wielkim inkwizy­torze generalnym i innych inkwizytorach prowincjonalnych. Wstępując do swojej konfraterni, zo­bowiązywali się oni ścigać heretyków i osoby o herezję podejrzane, dawać sierżantom i zbirom świętego oficjum wszelką pomoc, jakiej by potrzebowali przy aresztowaniu oskarżonych, i wypełniać wszel­kie rozkazy inkwizytorów, odnoszące się do ukara­nia winnych. Pomiędzy familiarami niektórzy do tego stopnia posuwali swoją gorliwość, że nie po­wstydzili się rzemiosła szpiegów, delatorów i pro­wokatorów, a wszystko dla miłości Pana Boga. Biada tym, którzy w familiarach mieli nieprzyja­ciół! Swoboda, życie obywatela, prawie zawsze zależały od fałszywego raportu, od fałszywego świa­dectwa: żył w nadziei więzienia, tortury i stosu.